Connect with us

Lifestyle

Adam Ferency: Tępię w sobie narcyzm, ale jak czasami wylezie, to trudno

Published

on

fot. PAP

Od 20 października w Teatrze Imka można oglądać napisany przez Jacka Cygana monodram „Sprzedawca życzeń”. Tytułowym bohaterem tego przedstawienia jest człowiek, który ze składania życzeń uczynił swój zawód i sposób na życie. W tę postać wciela się Adam Ferency, który jest jednocześnie reżyserem tej sztuki. Nam aktor zdradza, jak odnajduje się w sztuce jednego aktora i czego sam mógłby sobie życzyć od tytułowego bohatera.

PAP Life: Wielokrotnie pan mówił, że reżyserowanie spektaklu, w którym się jednocześnie gra, to podwójna odpowiedzialność, którą źle pan znosi. I właśnie zrobił pan monodram „Sprzedawca życzeń”, w którym sam pan siebie reżyserował. Jak pan zniósł tę presję?

 

Adam Ferency: Te słowa o podwójnej odpowiedzialności to prawda, ale ona występuje wtedy, gdy reżyseruję większe przedstawienia. Wówczas faktycznie to się na ogół kończy stanem szpitalnym. Ale kiedy reżyseruję tylko siebie, wtedy moje lenistwo wychodzi na główny plan i robię to, siedząc we własnym domu w swoim fotelu.

Advertisement

 

 

PAP Life: To spory wysiłek, bo pokonywanie własnego lenistwa jest sztuką najtrudniejszą.

 

Advertisement

A.F.: Tak, jest to sztuka szalenie trudna. Mi się to przez całe życie nie udaje. Jednak w tym przypadku z tym nie walczyłem i większość prób spędziłem we własnym fotelu. Na ostatniej jednej z ostatnich prób obecny był autor i zaakceptował to, co widział, więc można powiedzieć, że najważniejszy próg jest za mną. A co do samego spektaklu, to obawiam się, że w wyniku moich różnych zabiegów myślowych, ten monodram jest trochę bardziej smutny niż napisał go Jacek Cygan. Mam jednak nadzieję, że nie pozbawiłem go tej warstwy „buffo”, warstwy komicznej, bo ona jest szalenie charakterystyczna, szczególnie dla Jacka i nie chciałbym jej pokiereszować.

 

 

PAP Life: Kim jest tytułowy sprzedawca życzeń?

Advertisement

 

A.F.: No właśnie tu jest moja największa ingerencja w tekst Jacka Cygana. On napisał współczesny tekst, który się dzieje można powiedzieć dzisiaj, w dużym czy małym mieście. Ja jednak odczuwałem jakiś niepokój związany z tym, bo nie mogłem sobie tego wyobrazić. Dlatego odbyłem zasadniczą rozmowę z Jackiem, a także z jego żoną – to nie jest bez znaczenia, też jestem obarczony pewną damą, która ma na mnie wpływ. Zatem posadziłem ich i powiedziałem, że nie wiem, kim jest ten bohater, muszę cofnąć tę historię do czasów przedwojennych, a najlepiej, żeby to się działo w czasie II wojny światowej. Jacek oczywiście struchlał, bo on w tekście przywołuje Szymborską czy Niemena. I ja mu powiedziałem: „Nie martw się, ja sobie z tym poradzę”. Najlepiej, żeby to się działo w getcie w Otwocku. A ponieważ umówiliśmy się w kawiarni, nie mógł na mnie krzyczeć, że do reszty zwariowałem.

 

 

Advertisement

PAP Life: Dlaczego osadzenie tej historii w czasie wojny, w dodatku w getcie, wydało się panu właściwe?

 

A.F.: Dla mnie najważniejsze było znalezienie odpowiedzi na pytanie kim jest ten podmiot liryczny, kim jest ten człowiek. A ponieważ pojawiają się pewne motywy, historyjki żydowskie, pomyślałem sobie, że bohater może być Żydem z małego miasteczka. Wyobraziłem sobie, że ten jego sklepik to jest sklepik piwniczny, do którego schodzi się małymi schodkami. Tatiana Kwiatkowska, która robi scenografię, zrobiła takie małe okienko, które wygląda na ulicę i teoretycznie widać tylko nogi przechodniów. To pozwoliło mi myśleć szerzej. Co więcej, poszedłem w swoich rozmyślaniach dalej i doszedłem do wniosku, że skoro jest to Żyd z Otwocka, to pewnie zginął w getcie. Od tego był już jeden krok, aby sobie uzasadnić, że on może jednak przytoczyć limeryk Szymborskiej, że mówi o czymś co będzie dopiero w przyszłości. W „Księgach Jakubowych” Olgi Tokarczuk jest postać Jenty, takiej babci, która patrzy na wszystko z góry. To dało mi pewien komfort, że mogę się z tym bujać, nie przejmując się realiami. Ja zresztą nie lubię takich rzeczy naturalistycznych.

 

Advertisement

 

PAP Life: A jak na ten pomysł zareagowała żona pana Jacka Cygana?

 

A.F.: Nie zareagowała krzykiem i biciem po pysku.

Advertisement

 

 

PAP Life: W tekście bohater opisany jest jako człowiek śmieszny i tragiczny, mocny i bezbronny, zawsze jednak uczciwy i wierny swojej pasji. Przyznam szczerze, że w tym opisie znalazłam trochę pana.

 

Advertisement

A.F.: (Śmiech) Trochę tak, więc w tym sensie powinno mi się udać.

 

 

PAP Life: Czego w panu jest więcej – mocy czy bezbronności, śmieszności czy tragizmu?

Advertisement

 

A.F.: Myślę, że mężczyźnie, szczególnie w moim wieku, trudno mówić o bezbronności. Przyznając się do niej, byłbym skazany na samobójstwo 50 lat temu. Ale myślę, że moc i bezbronność są u mnie zbilansowane, we właściwych proporcjach. A co do śmieszności i tragizmu, to chciałbym, żeby dominowała we mnie śmieszność, oczywiście nie taka szydercza, ale objawiająca się poczuciem humoru. Myślę nieskromnie, że jestem go pełen i to pozwala mi pokonywać tragizm losu człowieka, który idzie przez świat, przez czas. Aponieważ jestem niewierzący, to czuję, że życie i tak kończy się wśród robaków czy w urnie. Jednym słowem, na sypko się kończy.

 

 

Advertisement

PAP Life: Robert Więckiewicz kiedyś powiedział, że monogram to wymagająca forma wyrazu, bo aktor nie ma się za kim schować na scenie. Podziela pan tę opinię?

 

A.F.: Czy jestem na scenie sam, czy jesteśmy we dwójkę, czy w większym zespole, to jest zawsze spotkanie z widzami. Jeśli jestem sam, to łatwiej mi reagować na sygnały z widowni, bo jestem zależny tylko od siebie. A jeśli występuję z partnerem, to trudno mi przewidzieć jak on zareaguje na fluidy, które z widowni płyną. W monodramie wszystko jest w moich rękach, jestem bardziej pewny tego, co mogę zrobić. Poza tym aktorzy są na tyle egoistyczni, że nie chcą się za nikim chować, chcemy raczej schować tego partnera za siebie. Ja nigdy w życiu nie robiłem monodramu, ale robię to bez specjalnego lęku. Oczywiście, pojawia się ta niepewność, która towarzyszy spotkaniu z widzem, ale to już jest wpisane w ten zawód.

 

Advertisement

 

PAP Life: Ten sceniczny egoizm, o którym pan mówi, trochę kłóci mi się z pańskimi wcześniejszymi deklaracjami, że zainteresowanie aktorstwem, nie wynikało z chęci zdobycia sławy, ale było pana bezpiecznym schronieniem. Pewnie dlatego unika pan pozowania na ściankach. A może z wiekiem pojawiła się ochota ogrzania się w blasku reflektorów?

 

 

Advertisement

A.F.: Myślę, że jest wręcz odwrotnie – z wiekiem taka chętka przechodzi. Choć są też tacy, nazwisk oczywiście nie zdradzę, którzy to grzanie się w blasku lubią i wiek tego nie ukoił. To jest bardzo indywidualna rzecz. Niektórzy sobie radzą z tym narcyzmem, inni nie. Ja do narcyzmu zachowuję zdrowy stosunek – tępię go, ile mogę, ale jak czasami wylezie, to trudno. Rano nie mam kłopotu z patrzeniem w lustro, bo za bardzo nabroiłem.

 

 

PAP Life: W czym, poza monodramem „Sprzedawca życzeń”, będzie pana można wkrótce zobaczyć?

Advertisement

 

A.F.: Na pewno będę grał w projekcie Piotra Cieplaka, który bierze na warsztat farsę „Czego nie widać”. To jest bardzo znana farsa, a Piotr raczej nie zajmował się tym gatunkiem, więc jestem bardzo ciekaw, jak to będzie. Próby do tego przedstawienia rozpoczną się w grudniu, a premiera, miejmy nadzieję, odbędzie się w lutym przyszłego roku.

 

 

Advertisement

PAP Life: Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o marzenia. Gdyby spotkał pan sprzedawcę marzeń, to czego on mógłby panu życzyć?

 

A.F.: Jestem w takim wieku, że już specjalnych marzeń nie mam. Marzenia, czy też raczej realizacja tych marzeń, wiąże się z pewną dynamiką w środku człowieka. A ja już bym chciał ostatnie lata poświęcić rzeczom, które mnie interesują, spotykaniom z ludźmi, których cenię, których poczucie humoru współgra z moim. To zawsze gwarantuje, że coś ciekawego z tego wyniknie. (PAP Life)

 

Advertisement

Rozmawiała Monika Dzwonnik

 

mdn/ gra/

 

Advertisement

Adam Ferency – aktor teatralny, filmowy, telewizyjny i dubbingowy, lektor i reżyser. Był związany z Teatrem na Woli i Teatrem Współczesnym, a od prawie 20 lat jest członkiem zespołu Teatru Dramatycznego. Jego talent szybko dostrzegli filmowcy. Tuż po ukończeniu warszawskiej PWST w 1976 roku Ferency debiutował przed kamerą, grając rolę milicjanta w serialu „07 zgłoś się”. Jeszcze w tym samym roku zagrał też w filmach „Zdjęcia próbne” i „Niedzielne dzieci”. Od tamtej pory zagrał prawie 150 ról. Do najbardziej znanych filmów z jego udziałem należy „Przypadek” Krzysztofa Kieślowskiego, „Matka Królów” Janusza Zaorskiego, „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, „Jasminum” i „Pornografia” Jana Jakuba Kolskiego, „Człowieku z żelaza” Andrzeja Wajdy, „Pułkownik Kwiatkowski” Kazimierza Kutza, „Fuks” Macieja Dutkiewicza czy „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana. W 1991 roku na festiwalu filmowym w Gdyni zdobył nagrodę za najlepszą rolę męskę w filmie „Kanalia”.

Continue Reading
Advertisement
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Lifestyle

Luna odpadła w konkursie Eurowizji

Published

on

By

fot. PAP

Głosy telewidzów nie wystarczyły, by zagwarantować Lunie i piosence „The Tower” miejsce w finałowej dziesiątce wyłonionej w pierwszym półfinale Eurowizji.

Już wiadomo, że obok Szwecji – gospodarza konkursu – oraz krajów Wielkiej Piątki w sobotnim finale 68. Konkursu Piosenki Eurowizji zobaczymy reprezentantów: Serbii, Portugalii, Słowenii, Ukrainy, Litwy, Finlandii, Cypru, Chorwacji, Irlandii, Luksemburga. Kolejnych dziesięciu finalistów poznamy podczas drugiego półfinału 9 maja.

Już po raz siódmy w historii Eurowizji Szwecja stała się domem europejskiej piosenki. Tegoroczny konkurs upływa pod hasłem „United By Music”, a o zwycięstwo w sobotnim finale powalczy w sumie 26 krajów, z czego 20 wyłonionych zostanie w dwóch półfinałach. Niestety już wiemy, że Polska szansę na zwycięstwo straciła. Reprezentująca nasz kraj Luna nie uzyskała wystarczającej liczby głosów oddanych przez telewidzów, by zakwalifikować się do finału konkursu.

 

Advertisement

Pierwszy półfinał pokazał natomiast, że do serc widzów można trafić nie tylko chwytliwą piosenką, ale i zapadającym w pamięci show. Dowiódł tego chociażby reprezentant Chorwacji, Baby Lasagna. Jeszcze przed pierwszym półfinałem był on wskazywany jako mocny pretendent do zwycięstwa. Na scenie Chorwat zaprezentował piosenkę „Rim Tim Tagi Dim”. Jak wyjaśnił Artur Orzech ten utwór z rockowym zacięciem i klubowo-folkową oprawą traktuje o mężczyźnie, który chce sprzedać krowę i przeprowadzić się do miasta.

 

Uwadze widzów z pewnością nie umknął także występ reprezentantów Finlandii. Teemu Keisteri (Windows95man) i towarzyszący mu Henri Piispanen z piosenką „No Rules” udowodnili, że jeśli chodzi o dobrą zabawę i wprawianie publiczności w doskonały nastrój faktycznie warto się pozbyć wszelkich zasad. Oglądając to osobliwe komediowe show, można było wręcz odnieść wrażenie, że sama piosenka jest wyłącznie dodatkiem do występu, który zaprezentował skąpo ubrany Windows95man. Polski komentator wysoko ocenił za to występ Ukrainy, którą wskazał jako pewnego finalistę, teatralne i demoniczne show reprezentującej Irlandię Bambie Thug a także nostalgiczną piosenkę „Grito” reprezentującej Portugalię Iolandy.

 

Advertisement

Wieloletnie doświadczeni Artura Orzecha w istocie znalazło swoje potwierdzenie w głosach telewidzów, którzy wybrali pierwszą finałową dziesiątkę. Wiadomo już, że podczas sobotniego finału na scenie Malmö Arena zobaczymy reprezentantów: Serbii, Portugalii, Słowenii, Ukrainy, Litwy, Finlandii, Cypru, Chorwacji, Irlandii i Luksemburga, który do Eurowizji powraca po 31 latach. Te kraje staną w szranki z tymi, którzy udział w finale mieli zagwarantowany. A są to: tegoroczny gospodarz konkursu – Szwecja oraz kraje tzw. Wielkiej Piątki (Francja, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania i od 2011 roku Włochy), które płacą największe składki do EBU (Europejskiej Unii Nadawców). Część z tych utworów poznaliśmy już w pierwszym półfinale, bowiem na scenie wystąpili reprezentanci Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii.

 

Pozostałych 10 finalistów poznamy w drugim półfinale. 9 maja o jedno z tych miejsc będą walczyć reprezentanci 16 krajów: Malty, Albanii, Grecji, Szwajcarii, Czech, Austrii, Danii, Armenii, Łotwy, San Marino, Gruzji, Belgii, Estonii, Izraela, którego udział był głośno krytykowany, a także Norwegii i Holandii. Podczas tego koncertu wystąpią także pewni finaliści z Włoch, Francji i Hiszpanii i podobnie jak to miało miejsce w pierwszym półfinale ich występy nie podlegają głosowaniu widzów.

 

Advertisement

W finałowym koncercie, który odbędzie się 11 maja, na scenie pojawi się w sumie 26 reprezentantów, a o ich losie zdecyduje głosowanie telewidzów i jury, które wskaże tegorocznego zwycięzcę Eurowizji i kraj, który będzie jej przyszłorocznym gospodarzem. (PAP)

Continue Reading

Lifestyle

Zobacz kto dostał Oscara 2024

Published

on

By

fot. PAP

“Oppenheimer” Christophera Nolana otrzymał w nocy z niedzieli na poniedziałek siedem Oscarów, m.in. za najlepszy film i reżyserię. Dwie nagrody przypadły brytyjsko-polsko-amerykańskiej koprodukcji “Strefa interesów” Jonathana Glazera. Poruszającym momentem gali było przyznanie statuetki za dokument “20 dniom w Mariupolu” Mstyslava Chernova.

Jednym z najbardziej poruszających momentów 96. gali oscarowej było przyznanie statuetki za najlepszy dokument twórcom “20 dni w Mariupolu”. “To pierwszy Oscar w historii Ukrainy” – zwrócił uwagę reżyser i scenarzysta Mstyslav Chernov. “Jestem zaszczycony, ale zapewne będę pierwszym reżyserem stojącym na tej scenie, który powie, że chciałby nigdy nie nakręcić tego filmu. Chciałbym, żeby Rosja nigdy nie zaatakowała Ukrainy i nie okupowała naszych miast. Oddałbym całe to uznanie, jakiego doświadczam, byleby Rosja nie zabijała dziesiątek tysięcy Ukraińców. Chcę, żeby uwolnili wszystkich zakładników, żołnierzy broniących swego kraju oraz cywili siedzących w więzieniach. Ale nie zmienię historii. Nie zmienię przeszłości” – zaznaczył. I zwrócił się do zebranych:

-Jesteście najbardziej utalentowanymi ludźmi na świecie. Możecie zadbać o to, żeby historię opowiadano jak należy i prawda zwyciężyła. I żeby mieszkańcy Mariupolu i ci, co oddali swe życie, nigdy nie zostali zapomnieni. Bo kino tworzy wspomnienia, a wspomnienia tworzą historię – zakończył słowami, które będą cytowane długo po tym, jak opadnie blichtr oscarowej nocy.

 

Zgodnie z przewidywaniami krytyków najwięcej nagród trafiło do “Oppenheimera” Christophera Nolana. Opowieść o “ojcu bomby atomowej”, fizyku Robercie Oppenheimerze doceniono siedmioma statuetkami, w tym za najlepszy film i reżyserię. “Tylu ludzi wyniosło mnie na te szczyty, na tę scenę” – zaczął Nolan, dziękując współtwórcom obrazu. “Nie ma słów, by opisać waszą pracę. Podróż z kinem trwa dopiero sto lat. Ale wiele dla mnie znaczy, że mogę być istotną częścią tej podróży” – zapewnił.

Advertisement

 

Tytułowa rola w jego filmie zapewniła Oscara Cillianowi Murphy’emu, który od momentu ogłoszenia nominacji był jedynym faworytem. “To była wspaniała podróż. Przez ostatnich dwadzieścia lat nie doświadczyłem czegoś podobnego” – stwierdził aktor. “Jestem dziś bardzo dumnym Irlandczykiem” – podkreślił i zadedykował Oscara “tym, którzy walczą o pokój na całym świecie”.

 

Niespodzianką nie była także nagroda za najlepszą rolę drugoplanową dla Roberta Downeya Jr. “Dziękuję mojemu okropnemu dzieciństwu i Akademii. W tej kolejności” – podkreślił aktor, dla którego jest to pierwszy Oscar w karierze. “Dziękuję mojemu weterynarzowi, czyli mojej żonie Susan. Znalazła mnie, kiedy byłem zagubionym zwierzątkiem i sprawiła, że wróciłem do życia. Potrzebowałem tej pracy bardziej niż ona mnie. Wiedział o tym Chris Nolan” – mówił Downey Jr., kłaniając się całej obsadzie “Oppenheimera”. “Oppenheimer” triumfował ponadto w kategoriach najlepsza muzyka (Ludwig Göransson), zdjęcia (Hoyte Van Hoytema) i montaż (Jennifer Lame).

Advertisement

 

Cztery statuetki – dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej (Emma Stone), za kostiumy (Holly Waddington), scenografię (James Price i Shona Heath) oraz charakteryzację i fryzury (Nadia Stacey, Mark Coulier i Josh Weston) – przypadły “Biednym istotom” Yorgosa Lanthimosa.

Zrealizowana w koprodukcji brytyjsko-polsko-amerykańskiej “Strefa interesów” Jonathana Glazera pięć nominacji zamieniła na dwie statuetki – za najlepszy dźwięk (Tarn Willers i Johnnie Burn) oraz pełnometrażowy film międzynarodowy. Reżyser zaczął przemowę od podziękowań dla producentów, w tym Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, oraz Muzeum w Auschwitz za to, że okazało zaufanie ekipie. “+Strefa interesów+ pokazuje, dokąd prowadzi dehumanizacja i jak przeszłość odbija się w teraźniejszości” – wskazywał twórca. “Trwają okupacje, konflikty, ginie w nich tylu niewinnych ludzi – w Izraelu, w Gazie. To wszystko są ofiary tej właśnie dehumanizacji. Jak postawić temu opór?” – pytał Glazer.

 

Advertisement

W kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa bezkonkurencyjna okazała się Da’Vine Joy Randolph. Aktorka wystąpiła u boku również nominowanego Paula Giamattiego w “Przesileniu zimowym” Alexandra Payne’a. Zagrała kucharkę, która zostaje na święta Bożego Narodzenia w ekskluzywnej szkole dla chłopców – kobietę, która wciąż opłakuje zmarłego na wojnie syna i próbuje ułożyć sobie życie na nowo.

 

Publiczność w Los Angeles zgotowała Randolph długą stojącą owację. “To takie dobre uczucie” – mówiła wzruszona aktorka, odbierając nagrodę.

-Nie sądziłam, że tak się potoczy moja kariera. Zaczynałam jako piosenkarka i matka powiedziała mi, żebym szła do teatru, bo to coś dla mnie. Dziękuję matce i wszystkim, których spotkałam na swojej drodze. Od zawsze chciałam być inna, a teraz zrozumiałam, że wystarczy być sobą. Byłam jedyną czarną dziewczyną w klasie i dlatego dziękuję osobie, która powiedziała, że mam w sobie to coś. Dzięki tobie mogłam iść swoją ścieżką – dodała, nie powstrzymując łez.

 

Advertisement

Za najlepszy scenariusz adaptowany Amerykańska Akademia Filmowa wyróżniła Corda Jeffersona za “Amerykańską fikcję”. W kategorii scenariusz oryginalny uhonorowano Justine Triet i Arthura Harariego za “Anatomię upadku”. “Ta nagroda pozwoli mi lepiej przetrwać kryzys wieku średniego” – żartowała francuska reżyserka, wspominając trudne początki pracy nad filmem, które przypadły na czas pandemicznego lockdownu. “Anatomia upadku” – nieoczywisty dramat sądowy i historia kryzysu małżeńskiego zarazem – jest jednym z najczęściej wyróżnianych obrazów ostatnich miesięcy. W maju zdobyła canneńską Złotą Palmę.

 

Najlepszym krótkometrażowym dokumentem został “Ostatni warsztat” Bena Proudfoota i Krisa Bowersa.

 

Advertisement

Statuetkę za najlepszy pełnometrażowy film animowany przyznano “Chłopcu i czapli” Hayao Miyazakiego, a za krótkometrażowy film animowany – “War Is Over! Inspired by the Music of John and Yoko” Dave’a Mullinsa i Brada Bookera. Oscar za efekty specjalne powędrował do Takashiego Yamazakiego, Kiyoko Shibuyi, Masakiego Takahashiego i Tatsujiego Nojimy (“Godzilla Minus One“).

 

Najlepszym krótkometrażowym filmem aktorskim okrzyknięto “Zdumiewającą historię Henry’ego Sugara” Wesa Andersona, a najlepszą piosenką – “What Was I Made For?” Billie Eilish i Finneasa O’Connella z filmu “Barbie”.

 

Advertisement

Tradycyjnie w trakcie uroczystości wspominano ludzi kina, którzy odeszli w ciągu ostatnich miesięcy, wśród nich Robbiego Robertsona, Williama Friedkina, Jane Birkin, Matthew Perry’ego, Johna Baileya, Tinę Turner, Normana Jewisona, Ryuichiego Sakamoto, Toma Wilkinsona, Piper Laurie, Richarda Roundtree i Ryana O’Neala. (PAP)

Continue Reading

Advertisement
Advertisement