Zapraszam dziś na felieton Zbigniewa Noski – byłego redaktora naczelnego “Tygodnika Nowego”.
Maseczki na twarzy? A po co one komu? Maseczki nas nie dotyczą, my Polacy jesteśmy ponad to. To jest broń tchórzy. Wymysł przekupnych doktorków, żydków i masonów. Polak zawsze z otwartą przyłbicą stawał przed wrogiem i zawsze zwyciężał. Najeźdźcy musieli uciekać, więc wirus też zrejteruje. Dlatego maseczki i inne dyrdymały mamy w d…e.
Minął dzień Wszystkich Świętych. Miliony ludzi w zatłoczonych pociągach, autobusach i tramwajach. Tłumy przed cmentarnymi bramami, kolejki po znicze, wieńce i kwiaty. W chłodnym powietrzu i niskim słońcu widać wiszące nad tłumem chmury – wydychana para wodna, miniaturowe kropelki śliny, wydzielin, śluzu i flegmy, potu i łez.
Naturalnie prawdziwy Polak maski nie nałoży, bo nie będzie wirus urągał majestatowi naszej pamięci. Czasem ktoś kichnie, wszyscy uprzejmie odpowiadają “Na zdrowie” albo “Szczęść Boże”.
Potem obiadek rodzinny, kieliszeczek na zdrowie i już wieczór. Powrót do domu w pełnym samochodzie lub nabitym pociągu z przesiadką na nabity autobus. Wreszcie w domu. W telewizji mówią coś o maseczkach i konieczności szczepienia się. Bzdura. Wszyscy zdrowi. Tylko babcia narzeka, że ją kaszel męczy. Ale ona tak zawsze.
Nikt przez moment nie pomyśli o tym, ile nowych zarażeń spowoduje celebracja tych świąt oparta na wierze ludu Bożego, że ten wirus to świrus, ściema i propaganda, a nawet jakby nie, to przecież nie odważy się na atak w dniu tak uroczystym.
*
W walce z pandemią Polacy ponieśli klęskę. Jasno pokazują to liczby. Od marca 2020 roku do marca 2021 roku, a więc w pierwszym roku pandemii zmarło o 23,7 proc. więcej ludzi niż umierało we wcześniejszych latach. To jeden z najgorszych wyników w Unii Europejskiej – blisko 80 tys. osób. Zmarli przede wszystkim dlatego, że państwo nie umiało im pomóc. Powód ich śmierci to zapaść polskiej służby zdrowia, za którą odpowiedzialny jest rząd. Ten “pisowski” najbardziej, ale nie bez winy są wszystkie poprzednie. Kiedy wiosną 2020 r. przy bardzo niskim przecież poziomie zachorowań stanął prawie cały kraj to nie dlatego, że rząd zląkł się koronawirusa jako takiego. Stanął, bo rząd bał się, że choroba spustoszy naszą ochronę zdrowia. Mimo to latem władza zajęta wyborami zlekceważyła zagrożenie i dlatego jesienią nadeszła zapaść służby zdrowia tak dramatyczna, że dotąd nie wychodzimy z jej dna. Świadczy o tym czwarta fala, która powoduje kolejne zgony.
Propaganda rządowa usiłuje wmówić Polakom, że państwo dobrze poradziło sobie z pandemią, bo uniknięto kopania masowych grobów, wielkich kolejek karetek i odłączania ludzi od respiratorów, żeby podłączyć kogoś lepiej rokującego. To kłamstwo, które jest obrazą w stosunku do setek tysięcy członków rodzin tych, którzy zmarli, a mogli żyć.
Czy można wyobrazić sobie w Polsce bardziej dramatyczną katastrofę naturalną, w której ginie tyle ludzi? Na przykład powódź? Zamach terrorystyczny? Masowe zatrucie? To tak jakby w ciągu roku zniknęła Piła z połową powiatu.
Spośród 80 tysięcy ponadwymiarowych zmarłych w pierwszym roku pandemii, niecałe 30 tys. to ofiary COVID-19 (całkowita liczba zgonów z tego powodu wynosi obecnie w Polsce ok. 76 tys.). Na pewno wiele z nich było do odratowania. Ale te pozostałych 50 tysięcy ofiar śmiertelnych to ludzie, których straciliśmy dlatego, że koronawirus organizacyjnie rozłożył nasze szpitale na łopatki.
Tak dramatyczny przebieg miała pandemia tylko w kilku krajach Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Zajęliśmy pod tym względem trzecie miejsce od końca. Gorzej było tylko w Czechach i na Słowacji (odpowiednio 27,4 proc. i 25,4 proc.), lepiej natomiast nawet w Bułgarii i Rumunii, które w większości unijnych rankingów szorują po dnie.
Tymczasem w Niemczech zmarło o 6,3 proc. więcej ludzi niż w poprzednich latach. Epidemia nie wpłynęła zasadniczo na liczbę nadmiarowych zgonów na Łotwie (5 proc.) oraz w krajach skandynawskich.
Skąd tak drastyczne różnice i dlaczego dramat tylu Polaków nie jest ani w mediach ani przy stołach w polskich domach przedmiotem dyskusji? Być może odpowiedź tkwi w sytuacji, którą opisałem na początku felietonu.
Zbigniew Noska