Connect with us

Lifestyle

Piotr Adamczyk: rola Kazika to nie była taka… prosta sprawa

Published

on

„Lubię castingi, mimo że często ludzie są zdziwieni: +Co ty, chodzisz na castingi? Przecież ty już chyba nie musisz+. Ale właśnie castingi często weryfikują to, czy udźwignie się coś nowego. Casting na Kazika był tego typu szansą dla mnie, którą, mam nadzieję, udało mi się wykorzystać” – mówi PAP Life Piotr Adamczyk, który w serialu kryminalnym „Prosta sprawa” (Canal+) wcielił się w rolę szefa jeleniogórskiej mafii. Początkowo miał duże wątpliwości, czy podoła temu wyzwaniu.

PAP Life: Lubi pan powieści kryminalne?

 

Piotr Adamczyk: Od czasu do czasu, tak. Kryminały kojarzę z wakacjami, plażą, takim momentem kompletnie niezawodowym.

Advertisement

 

PAP Life: Czytał pan „Prostą sprawę” Wojciecha Chmielarza?

 

P.A.: Słuchałem jako audiobooka w świetnym wykonaniu Przemysława Bluszcza, kiedy pojawiła się propozycja zagrania w serialu. W książce moja postać jest wyjątkowo zła, obarczona grzechami nie do wybaczenia, które w scenariuszu napisanym przez Cypriana Olenckiego zostały trochę złagodzone. Kazik zyskał ludzką twarz, z czego bardzo się cieszę. Bo wydaje mi się, że źli ludzie – to znaczy, ci, których my oceniamy jako złych – sami o sobie pewnie tak nie myślą, tylko raczej szukają usprawiedliwień. Poza tym, zło to też jest coś, co się czasami komuś przyczepi do życiorysu. Jakaś jedna zła decyzja, wdepnięcie w bagno, jakiś szemrany interes, agresja ni stąd ni zowąd i napędza się spirala. Czasem to po prostu przypadek, który potrafi nieodwracalnie złamać życiorys. Myślę, że podobnie jest z Kazikiem. On też prawdopodobnie nie musiał zostać gangsterem.

Advertisement

 

PAP Life: Wcześniej był policjantem.

 

P.A.: Właśnie. Mógł zostać po sprawiedliwej stronie mocy, ale jego życie potoczyło się inaczej. Jest to postać pogmatwana, nieszczęśliwa, z jakąś niespełnioną miłością w tle. A z drugiej strony nie ma co za bardzo go tłumaczyć. Bo to przecież morderca i bezwzględny mafioso.

Advertisement

 

PAP Life: Aktorzy chyba wolą grać złych bohaterów.

 

P.A.: Bo to jest efektowne, robi wrażenie. Czasami niewiele trzeba, żeby wywołać dreszcz emocji. Myślę, że w tym wypadku postawiłem sobie trochę wyżej poprzeczkę, niż tylko powiedzenie kwestii „zabijcie go” i tak dalej. Bardzo ważna była metamorfoza zewnętrzna, wymyślenie, jak ten Kazik ma wyglądać.

Advertisement

 

PAP Life: Ale podobno miał pan wątpliwości, żeby tę rolę zagrać, a nawet „uciekał” pan ze zdjęć próbnych.

 

P.A.: To prawda, że uciekałem. Zadzwoniłem do swojej menadżerki, żeby mnie zwolniła z tego castingu, bo nie dam rady, nie czuję się gotowy. Mimo że już się ubrałem w pięć swetrów, wypchałem poduszką, założyłem na to dres i przyjechałem na Chełmską (Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie) na zdjęcia próbne, to jednak bałem się, że to będzie nietrafiona próba. Dlatego postanowiłem zrezygnować. Nie czułem, że będę wiarygodny. Wsiadłem w samochód i przy szlabanie, który jest przed wyjazdem z Wytwórni, spotkałem się wzrokiem z kierowcą wjeżdżającego samochodu, czyli reżyserem Cyprianem Olenckim, który mi pomachał i powiedział, że za chwilę się widzimy. Musiałem więc odwołać odwołanie. Pomyślałem: „Dobra, to już sam mu powiem”. Trochę się krygowałem, trzeba mnie było namawiać do zdjęć: „Ale Piotruś, pokaż, zagraj, spróbuj”.

Advertisement

 

PAP Life: Aktor z takim doświadczeniem jak pan miał jakieś opory?

 

P.A.: Nie chciałem się ośmieszyć. To są takie strachy i jakaś własna niegotowość. Wielu osobom nasz zawód wydaje się taki prosty. Mówi się: „Pierdnie, podskoczy i jeszcze mu płacą”. W przypadku roli Kazika – jakby tak głębiej przyjrzeć tej pracy – to wcale nie była…

Advertisement

 

PAP Life: … taka prosta sprawa?

 

P.A.: Tak (śmiech).

Advertisement

 

PAP Life: Jednak zdecydował się pan zagrać Kazika.

 

P.A.: Okazało, że to, co zaprezentowałem, spodobało się i widziałem wiarę Cypriana (Olenckiego), że ta postać w moim wykonaniu będzie wiarygodna – i za tą jego wiarą poszedłem. Później byliśmy razem z Cyprianem i Mateuszem Damięckim na kilkudniowym wyjeździe integracyjnym, obejrzeliśmy wybrane lokacje w Jeleniej Górze. Ten wyjazd bardzo nam się przydał. Wtedy znaleźliśmy sposoby na swoje postaci. Mateusz odkrył, że na tyle jest przygotowany fizycznie, intelektualnie do zagrania swojej roli, że nie musi wykonywać jakichś popisów aktorskich, żeby wyszło bardzo efektownie. Moim zdaniem to jest jedna z jego życiowych ról. A przy tym granie bohatera westernowego, sprawiedliwego, pozytywnego jest niezwykle trudne.

Advertisement

 

PAP Life: Pana bohater jest bardzo zmieniony fizycznie, zaczynając od krzywego nosa, powiększonej sylwetki. To był pana pomysł?

 

P.A.: Nie chcę teraz spijać całej śmietanki. Tego wszystkiego by nie było, gdyby produkcja tego nie klepnęła, bo przecież potrzebny był budżet na silikonowe poprawki, odlewy i cały sztab charakteryzatorski z Aliną Janerką na czele. Bardzo im jestem za tę postać wdzięczny. To moje przekonanie, już od zdjęć próbnych, że trzeba się wypchać różnymi rzeczami, że ma być potężnie, czy też pomysł na złamany nos, który zmienia moją fizjonomię do tego stopnia, że niektórzy mnie nie poznają, to była dla mnie wielka aktorska radocha.

Advertisement

 

PAP Life: Dlaczego Kazik wygląda tak jak wygląda? Spotkał pan kiedyś kogoś podobnego?

 

P.A.: Szukaliśmy tego Kazika przez czas prób. Każdy aktor przygotowuje się do roli na swój sposób. W moim wypadku to jest uwrażliwienie się na świat pod tym kątem. Akurat obejrzę jakiś film i z tego filmu wydobędę to, co mnie interesuje. Spotkam na ulicy człowieka, który mówi w jakiś charakterystyczny sposób albo jakoś wygląda. Nawet mój kolega, który ma złamany nos był jakimś pomysłem na fizyczność Kazika – nagle pomyślałem, że to będzie dobrze wyglądało. Także ten czas, kiedy pojechaliśmy do Jeleniej Góry, szukając lokalnych „prawdziwków”, też bardzo nam pomógł. Opis w scenariuszu daje tylko pewne wyobrażenie miejsca, natomiast, jak się to wszystko widzi i później czyta jeszcze raz, to od razu łatwiej jest kreować postać.

Advertisement

 

PAP Life: Akcja „Prostej sprawy” dzieje się w okolicach Jeleniej Góry, więc kręcenie tego serialu wiązało się z podróżą w tamte rejony. Ale mówi się także, że dla aktora każda rola jest podróżą w głąb siebie. Co pan z tej podróży z Kazikiem przywiózł?

 

P.A.: Każdy film jest podróżą pod wieloma względami. To jest też nasza prywatna podróż i po pewnym czasie ogląda się taki film trochę jak wspomnienie z wakacji. Ale jest to także emocjonalna podróż dla widza i za każdym razem staram się, żeby była jak najbardziej wciągająca, efektowna, żeby tam było coś, co można nazwać rozrywką, ale też intelektualną zabawą. W „Prostej sprawie” odkrywanie historii bohaterów to też jest rozrywka psychologiczna. Ten film w pewnym sensie jest wymagający. W każdym odcinku inna postać przejmuje pałeczkę i więcej opowiada o sobie, jest dużo retrospekcji, więc widz ma taką przyjemność, jak czytając kryminał. Kto zabił? O co chodzi? Pewnie okaże się na końcu. A co ja z tego wyciągnąłem? Dowiem się za jakiś czas. Na razie mam po prostu przemiłe wspomnienia z pracy i poczucie spełnienia. Jesteśmy już po pierwszych seansach i widzę, że moja rola jest bardzo dobrze odbierana. Chociaż tego Kazika powinno się nie lubić, to widzowie chcą go oglądać, więc nasze założenia z Cyprianem, żeby budził jakąś sympatię, żeby widzom było go trochę żal, okazały się słuszne.

Advertisement

 

PAP Life: Momentami pan bawi tą postacią, na przykład, gdy Kazik powtarza „…ziemi. Tej ziemi”

 

P.A.: Myślę, że czasami takie puszczenie oczka do widzów dobrze robi. Akurat do tego żartu Cyprian przekonywał mnie dość długo. Ale cieszę się, że mnie namówił, bo reakcje widzów świadczą, że to oko puszczone do widza dobrze robi.

Advertisement

 

PAP Life: Często słyszę od aktorów, że nie chcą być zaszufladkowani i że marzą o jak najbardziej różnorodnych rolach. Pan też kiedyś powiedział, że ma dość propozycji ról w sutannach albo podstarzałych playboyów. Z drugiej strony bycie aktorem uniwersalnym, który wszystko zagra, nie jest proste, bo każdy ma jakieś emploi, a poza tym widzowie mogą czuć się zdezorientowani, że ktoś gra w komedii, a za chwilę wciela się w psychopatycznego mordercę. Na świecie aktorzy są często przypisywani do jakiegoś gatunku.

 

P.A.: Powiem więcej, na rynku amerykańskim jest bardzo dużo aktorów, którzy są przypisani do jednego typu roli. Tak naprawdę takie aktorstwo kreacyjne, które pozwala aktorom się kompletnie przedzierzgnąć w inną postać i zaskakiwać kompletnie nowym wizerunkiem, to jest przywilej gwiazd. One mogą sobie pozwolić, żeby nad rolą pracować dwa lata, przytyć 20 kilogramów, albo schudnąć 40. Wtedy tworzą oscarowe kreacje.

Advertisement

 

Wracając do „zwykłych” aktorów, pamiętam taką anegdotę, którą opowiedział Erwin Axer, który reżyserował jakichś amerykańskich aktorów w teatrze i poprosił jednego aktora z długą rudą brodą, żeby do tej roli tę brodę zgolił. A on wtedy mu powiedział: „Nie mogę, bo ja gram rudych, brodatych marynarzy”. Tak jest, że ktoś kiedyś sprawdził się w roli rudego marynarza i niestety trudno mu poza tę postać wyjść. Gra jakieś inne drobne role, ale pasujące do tego wizerunku.

 

To się też zdarza w Polsce, kiedy aktor sprawdzi w jakiejś roli, to potem już często dostaje bardzo podobne propozycje. Dlatego lubię castingi, mimo że często ludzie są zdziwieni: „Co ty, chodzisz na castingi? Przecież ty już chyba nie musisz”. Ale właśnie castingi często weryfikują to, czy udźwignie się coś nowego. W tym wypadku casting na Kazika był tego typu szansą dla mnie, którą, mam nadzieję, udało mi się wykorzystać.

Advertisement

 

PAP Life: W ostatnich latach dużo pan gra w zagranicznych produkcjach. Czy dziś praca na planie amerykańskiego czy brytyjskiego filmu różni się od polskich produkcji?

 

P.A.: Pod wieloma względami bardzo się różni. Właściwie wszystkie filmy, w których udało mi się zagrać, poza jakimiś drobnymi amatorskimi rzeczami, które robiłem dla studentów, czy tzw. indie films – artystycznymi, zerobudżetowymi filmami, miały ponad sto milionów dolarów budżetu. A to przekłada się na ilości sprzętu, możliwości, czasu, który się ma, ale też świadomości, jak ten czas jest drogi. Zauważyłem też różnice w graniu u swoich amerykańskich kolegów i koleżanek. Oni bardzo często przedłużają jakieś rzeczy, robią pauzy, szukają, podczas jednej sceny grają to samo zdziwienie na kilka razy. To się wydaje dziwne, natomiast oni robią to ze świadomością, że potem w montażu będzie wybrane najlepsze ujęcie. I tego rodzaju zabawy próbowałem też stosować. Pamiętam, że rozmawialiśmy z Cyprianem, żeby nie mówił od razu „stop”, tylko, żeby te sceny trochę jeszcze „żyły”. Być może coś trwa za długo, ale może trafić się coś, co potem zostanie wykorzystane.

Advertisement

 

PAP Life: Żona pana też jest aktorką. Udziela pan jej zawodowych rad, jak sobie radzić z jakąś rolą?

 

P.A.: Nie. Ona sama wie, jak to robić.

Advertisement

 

PAP Life: A pan ją czasem prosi o radę?

 

P.A.: Rozmawiamy, czasem sobie pomagamy w castingach. Dzisiaj będą z żoną przygotowywał mój casting.

Advertisement

 

PAP Life: Co to będzie?

 

P.A.: O takich rzeczach się nie mówi. Chodzi też o to, że my tych castingów nagrywamy bardzo dużo. To jest jakby wykorzystanie szansy bycia w tej maszynie losującej wśród setek innych piłeczek, z których jedna zostanie wybrana. Wielokrotnie też jest tak, że w tych castingach dochodzi się do jakichś dalekich etapów. Człowiek myśli, że za chwilę złapie Pana Boga za nogi. A tu się okazuje, że jednak nie, ktoś inny jest na tym pierwszym miejscu. Ale wiadomo, że to, co dobre, przychodzi w trudach. Myślę, że te najtrudniejsze przygody wspomina się najfajniej, bo dotknęło się czegoś nowego, wyszło się poza strefę swojego komfortu. Na tyle daleko, że to się zapamięta.

Advertisement

 

PAP Life: Tak jak „Prostą sprawę”?

 

P.A.: Na pewno to było dla mnie wyjście poza strefę komfortu. Ale też doświadczenie pracy z młodymi aktorami, których tutaj spotkałem, poznanie ich nowego spojrzenia na świat. Ja już się czuję aktorem trochę z innego pokolenia. Mam 52 lata, z jednej strony mówi się o aktorach w moim wieku, że to jest taki złoty moment. Na tyle dużo już się wie, już potrafi, że można świadomie, mądrze do tego zawodu podejść. Jest się jeszcze w takim wieku, który jest w miarę interesujący, czy na ekranie, czy w teatrze.

Advertisement

 

Ale z drugiej strony to ci młodzi wchodzący w zawód wnoszą świeżość i zmianę. Bardzo długo byłem najmłodszy w obsadzie, często grałem z wielkimi aktorami, tuzami. I to też była wyjątkowa lekcja. W „Prostej sprawie” okazało się, że to ja jestem tym najstarszym i młodzi aktorzy patrzą na mnie na zasadzie: „Ale się cieszę, że z panem będę grał”. Byłem zaskoczony: „Z jakimś panem?”. Próbowałem skrócić ten dystans i myślę, że mi się to udało, z wieloma się zaprzyjaźniłem.

 

Starsi często narzekają na młodych, a ja jestem w pełnym zachwycie. Wydaje mi się, że rośnie nam pokolenie niezwykle utalentowanych ludzi, przy tym z dostępem do technologii, który daje niesamowite możliwości. Dzięki ich umiejętnościom eksplorowania tego świata, mają dużo nowych źródeł wiedzy, umiejętności. Znają nowy język filmowy, operują nim i przekładają to na nasze polskie warunki. Bardzo mocno trzymam za nich kciuki. (PAP Life)

Advertisement

 

Rozmawiała Iza Komendołowicz

Advertisement
Continue Reading
Advertisement
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Lifestyle

“Rozmowy w tłoku!” powróciły do TVN

Published

on

By

Już w tę sobotę czekało na widzów wyjątkowe wydanie Dzień Dobry TVN! Nowy współprowadzący, Szymon Majewski, przygotował dla widzów sentymentalną niespodziankę – powrót kultowego programu “Rozmowy w tłoku”.

W nowym sezonie Dzień Dobry TVN emocji nie brakuje. Co tydzień program gości nowe gwiazdy, które pod okiem widzów sprawdzają się w roli współprowadzących poranne pasmo. W tym tygodniu Szymon Majewski zaskoczy widzów swoim wyjątkowym show.

Dziennikarz, showman i prezenter zaraża widzów pozytywną energią. W tę sobotę Szymon przygotował niespodziankę – po długim zimowym śnie powracają „Rozmowy w tłoku – przebudzenie”. Format ten oferuje niezapomniane, absurdalne i parodystyczne dyskusje, w których komicy przekształcają się w znane postacie: polityków, aktorów, sportowców i dziennikarzy.

Advertisement

Continue Reading

Kobieta

Qczaj: Siedem lat temu pod wpływem jesiennej chandry rozpocząłem swoją karierę

Published

on

By

fot. Newseria

Trener nie kryje satysfakcji z tego, że mógł sprawdzić się w niezwykle wymagającej roli gospodarza reality show nagrywanego w Malezji. Dzięki programowi „Good Luck Guys” zdobył nowe doświadczenia i ma nadzieję, że powstanie kolejny jego sezon. Qczaj nie zapomina też o swoich fankach, które czekają na jego cenne wskazówki. Wraz z Bogną Sworowską przygotował kolejną porcję ćwiczeń dla pań „dojrzewających”.

W programie „Good Luck Guys”, emitowanym na platformie Prime Video, można oglądać zmagania 12 twórców internetowych, którzy musieli  przetrwać na bezludnej plaży na drugim końcu świata. W tych trudnych zmaganiach towarzyszył im Qczaj, ale nie w roli trenera.

– Wystartował program „Good Luck Guys”, którego jestem prowadzącym, więc dla mnie to też jest jedno ze spełnionych marzeń. Liczę, że będzie drugi sezon, ale jeśli nie, to życie na pewno coś mi podsunie. Po prostu kocham to, co robię, i zdradzę, że jest kolejny ciekawy projekt na horyzoncie, właśnie dostałem propozycję, więc zobaczymy, jak się to wszystko potoczy. Moje plany na najbliższy czas to jedna wielka niespodzianka, bo ja ostatnio ciągle dostaję od życia naprawdę dużo fajnych niespodzianek  – mówi agencji Newseria Lifestyle Qczaj.

Advertisement

Trener cieszy się również, że na przekór wszystkim tym, którzy z dużym dystansem podchodzili do jego pomysłu, udało mu się przygotować i nagrać już kolejną edycję programu treningowego dla osób „dojrzewających”. Jego zdaniem trzeba na różne sposoby wspierać, doceniać i motywować kobiety w okresie menopauzy oraz po niej, by nie czuły się gorsze i nie odsuwały się w cień. One wciąż są piękne i wartościowe, dlatego też nie powinny mieć kompleksów z tego powodu, że ich ciało się zmienia, ale robić wszystko, by utrzymać je w dobrej formie.

– Pięć lat temu niektórzy cynicznie podchodzili do mojego ambasadorstwa w Romance TV, a ja właśnie w taki niekonwencjonalny sposób chciałem dotrzeć z moimi ćwiczeniami do takich Polek jak na przykład moja mama, która też ogląda ten kanał. Drugą edycję moich linii dla dojrzewających, które mogą również robić osoby początkujące, nagrałem z Bogną Sworowską. Do tej linii zaprosiliśmy też panią ginekolożkę, żeby również wzmacniać mięśnie dna miednicy, więc naprawdę rozwijamy się w tym temacie – mówi trener personalny.

Qczaj przekonuje, że drzemie w nim duży potencjał, w zanadrzu wciąż ma wiele pomysłów i nie zwalnia tempa nawet wtedy, kiedy za oknem szaro, zimno i mokro. Jesień ma bowiem dla niego symboliczny wymiar.

– Siedem lat temu, właśnie jesienią rozpocząłem swoją tak zwaną karierę. W 2017 roku pod wpływem jesiennej chandry, tego, że już jest tak ponuro, wybierałem się na trening i coś pokrzyżowało moje plany. Włączyłem wtedy telefon, zacząłem maszerować i właśnie taki roznegliżowany, z klatą na wierzchu wykrzyczałem, że trening zaczynamy od porannego zapierniczania do roboty, maszeruj dalej, pogoda nie jest ważna, ważne jest to, co masz w pupie, a tam możesz mieć wszystko. I to hasło tak zażarło, po podhalańsku: ważne jest to, co masz w rzyci, więc wstań, rusz tę rzyć, żeby żyć i nawet w tej jesieni odnaleźć siebie. Zresztą ja uwielbiam jesień, robię wtedy klimat w domu, mam koty i dużo się przytulamy – dodaje.

Advertisement

Continue Reading