Connect with us

Kultura

Krzysztof Cugowski kończy dziś 73 lata

Published

on

Sopot, 16.08.2022. Wokalista Krzysztof Cugowski podczas koncertu "You are the champions" w pierwszym dniu Top of the Top Sopot Festival w Sopocie, 16 bm. (sko) PAP/Marcin Gadomski

Jego charakterystyczny głos znają wszyscy. Przez kilkadziesiąt lat był wokalistą legendarnej „Budki Suflera”, potem śpiewał w zespole ze swoimi synami, a ostatnio koncertuje z Zespołem Mistrzów. W specjalnym urodzinowym wywiadzie Krzysztof Cugowski mówi nam, dlaczego wbrew woli swojej mamy nie został pianistą, jak kariera muzyczna wpłynęła na jego życie rodzinne i po co wciąż występuje, choć sam stwierdził, że już nie musi tego robić.

PAP Life: Jak pan spędzi swoje urodziny?

Krzysztof Cugowski: Nie mam specjalnych planów. Wczoraj miałem koncert w Warszawie, za dwa dni jadę na występ do Skwierzyny, a następnego dnia będę grał na Stadionie Miejskim w Jastrzębie Zdroju. Zaraz potem Tomaszów Lubelski, Bydgoszcz, Toruń… Pod koniec maja i przez cały czerwiec mam bardzo zapełniony kalendarz.

 

PAP Life: Spojrzałam na pana plany koncertowe i faktycznie jest ich sporo. Dlaczego tak intensywnie pan pracuje? Dla pieniędzy, dla przyjemności?

Advertisement

Krzysztof Cugowski: Między innymi dla pieniędzy. Ale przede wszystkim dlatego, że zaangażowanie w pracę, granie z ludźmi dużo młodszymi ode mnie, sprawia, iż ta moja starość tak mi nie doskwiera. Po prostu jej nie zauważam, bo nie mam specjalnie czasu się jej przyglądać. To ma ogromny wpływ na moje samopoczucie.

 

PAP Life: Lubi pan występować na żywo?

Krzysztof Cugowski: Owszem. Dopóki śpiewanie nie sprawia mi problemu, a na razie nie sprawia, to będę grał. Na pewno przyjdzie taki moment, nie wiem, kiedy, może pojutrze, może za dwa lata, gdy podziękuję i pożegnam się z publicznością.

 

PAP Life: Nie tak dawno powiedział pan, że już nic pan nie musi, ale ciągle panu się chce. Co to znaczy?

Advertisement

Krzysztof Cugowski: Nic nie muszę jeśli chodzi o dorobek artystyczny, bo to, co miałem do zrobienia, już zrobiłem. Kiedyś podliczyłem, że nagrałem prawie czterysta piosenek. Płyta, nad którą teraz pracuję, powstaje dla mojej przyjemności. Nie mam żadnych oczekiwań, że będą jakieś listy przebojów. W ogóle mnie to nie interesuje. Nagrałem płytę z muzyką taką, jaką lubię. Część słuchaczy będzie zadowolona, ale na pewno nie wszyscy. I tak ma być. W końcu robię to, co mi sprawia przyjemność, co uważam za stosowne. Nie muszę się już zastanawiać, czy piosenka musi trwać trzy minuty, bo inaczej jej w radiu nie zagrają. Jak nie zagrają, to trudno.

 

PAP Life: A którą ze swoich płyt lubi pan najbardziej?

Krzysztof Cugowski: Nie powiem. Tak samo jak nigdy nie powiem, które moje piosenki lubię, których nie lubię, a które są mi obojętne. Dziś moje starsze utwory oceniam jak inni, którzy ich słuchają, bo od chwili ich powstania minęło już wystarczająco dużo czasu, emocje opadły. Powiem też, że są rzeczy w moim dorobku, do których mam szacunek, bo wiem, że po moim odejściu z tego świata jeszcze przez chwilę będą w ludzkiej pamięci. Ale to wcale nie znaczy, że są to piosenki, które były w pewnym momencie bardzo popularne.

 

PAP Life: Skoro wspomniał pan o tych pierwszych piosenkach, to warto przypomnieć, że początki „Budki Suflera” nie były łatwe. W latach 70. państwowe radio nie za bardzo was chciało grać.

Advertisement

Krzysztof Cugowski: W sumie trudno się dziwić. Nasz wygląd nie pasował do stylu, jaki preferowały komunistyczne władze, a do tego graliśmy muzykę niekoniecznie odpowiednią. Komuniści tolerowali jeszcze jakieś idiotyczne związki muzyki rozrywkowej z folklorem, więc zespoły, które takie utwory grały, miały znacznie łatwiej. My z folklorem nie mieliśmy do czynienia, w związku z tym słabo nam szło. Zresztą pierwsza piosenka, która stała się przebojem wśród młodzieży,czyli „Sen o dolinie”, zaczyna się „Znowu w życiu mi nie wyszło”. Proszę sobie to wyobrazić. Jest rok 1974, według komunistów czas ogólnej szczęśliwości, podobno jesteśmy dziesiątą potęgą świata i takie tam inne pierdoły, jakie nam wmawiano, a tu na scenie staje zespół i zaczyna śpiewać, że „znowu nie wyszło”. Z zasady nie mogli nas lubić. No jak to nie wyszło, skoro przecież Gierek mówi, że wszystko fantastycznie wychodzi. Ale też nie można powiedzieć, że byliśmy jakoś wyjątkowo przez władzę tępieni. Komuniści nam nie pomagali, ale też za bardzo nie przeszkadzali. Trzeba to im przyznać.

 

PAP Life: Jakie momenty uważa pan za punkty zwrotne w karierze?

Krzysztof Cugowski: Jakakolwiek działalność, czy to sportowa, czy muzyczna, to nie jest prosta linia na szczyt, ale wzloty i upadki. Od czasu do czasu jest sukces, od czasu do czasu coś się zepsuje. W moim przypadku było bardzo podobnie. Tak musi być, inaczej się nie da. Wydaje mi się jednak, że przez różne zakręty przechodziłem w miarę spokojnie. Nie mogę mieć wiele pretensji do losu, że coś mnie ominęło. Oczywiście, coś mogłoby pójść lepiej, inaczej, ale tak jak jest, też jest ok.

PAP Life: Kiedyś powiedział pan, że o dziesięć lat za późno zakończył pan współpracę z Budką Suflera.

Krzysztof Cugowski: Patrząc z perspektywy czasu uważam, że powinniśmy skończyć dziesięć lat wcześniej, bo przez ten ostatni czas nie wydarzyło się w historii zespołu nic istotnego. To już było tylko odcinanie kuponów, a tego nie lubię robić. Jeśli zawodowo czegoś żałuję, to tego, że w odpowiednim dla mnie momencie nie bardzo mogłem wyjechać za granicę i tam spróbować coś zrobić. Ale też wiem, że nigdzie nie jest powiedziane, że by mi się tam powiodło. Szczerze mówiąc, to jest jedyna rzecz, której mi brakuje po tych pięćdziesięciu latach, które spędziłem na scenie. Bo kiedy wyjechałem do Stanów pod koniec lat 80, miałem już ponad 40 lat, a w takich wykonawców już się nie inwestuje.

 

Advertisement

PAP Life: Wyjazdy do Stanów pod koniec lat 80. miały duży wpływ na pana życie prywatne. Rozwód, ponowne małżeństwo, narodziny najmłodszego syna.

Krzysztof Cugowski: Moja praca miała wpływ na życie rodzinne już znacznie wcześniej. Proszę pamiętać, że w czasach PRL ministerstwo kultury ustalało stawki dla artystów, bardzo różne, a my mieliśmy te najniższe. Dlatego musieliśmy dużo grać. W roku graliśmy 300, nawet 350 koncertów. Dzisiaj to jest niewyobrażalne, ale tak było. Poznałem wszystkie najmniejsze miasteczka, domy kultury, salki, bo bilety na nasze koncerty kosztowały niewiele, więc publiczność było na nie stać. To powodowało, że byliśmy gośćmi we własnych domach. Potem przyszedł rok 1987 i po raz pierwszy pojechaliśmy do Stanów. W Polsce zaczynała się transformacja, ludzie się zajmowali zupełnie czymś innym niż rozrywką, więc w kraju pracy dla nas nie było. Dlatego, żeby zapewnić byt naszym rodzinom, kilka lat spędziliśmy w Stanach, nie bez przerwy, ale jeździliśmy tam co rok nawet na sześć miesięcy czy więcej. Nie oceniam, czy to było złe, czy dobre. W tamtym czasie było potrzebne. Ale z tego powodu więzy rodzinne słabły. Jedni dają sobie radę z tego typu sytuacjami, inni nie. U mnie skończyło się to rozwodem, a potem drugim małżeństwem. Mam trzech synów, dwóch z pierwszego małżeństwa i trzeciego z obecnego. Poukładanie tych relacji nie było łatwe, mieliśmy różne perturbacje. W tej chwili wszystko jest tak, jak być powinno. Starsi synowie mają już swoje rodziny, dzieci. Najmłodszy jeszcze szuka swojego miejsca, robi różne rzeczy, zajmuje się muzyką, występuje w serialach. Wszyscy spotykamy się razem. Dlatego mogę powiedzieć, że dziś jestem spełniony nie tylko jako artysta, ale też jako człowiek. Jestem zadowolony z życia i oby nie było gorzej.

 

PAP Life: Czyli nie żałuje pan, że nie został pianistą? Podobno pana mama bardzo tego chciała?

Krzysztof Cugowski: Oj tak. W latach 50., kiedy zaczynałem naukę, w Polsce bardzo popularnym pianistą był Adam Harasiewicz, zwycięzca konkursu chopinowskiego. Moja mama była nim zachwycona i chciała, żeby jej syn też tak grał. Jak wszyscy wiemy, z reguły takie życzenia rodziców się nie spełniają. Wprawdzie poszedłem do szkoły muzycznej, ale nigdy nie zostałem pianistą. Byłem zawsze za leniwy do ćwiczenia, a żeby być dobrym w grze na fortepianie, zresztą tak jak na każdym instrumencie, trzeba dużo ćwiczyć. Mówiąc szczerze, zawsze miałem kłopot z zapałem do pracy, więc zrobienie ze mnie pianisty mamie się nie udało. Potem wymyślała sobie, żebym był prawnikiem, co było jeszcze gorszym pomysłem. Mama krótko przed swoją śmiercią, a odeszła mając 91 lat, była pierwszy raz na moim koncercie w Kongresowej, już nie pamiętam przy jakiej okazji. Potem zdziwiona powiedziała: „Nie wiedziałam, że na was tylu ludzi przychodzi”. No, ale moja mama była starej daty. Przed wojną muzyk rozrywkowy to były trąbka, pompka, organy, jakaś harmonia. Myślała, że my też tak podobnie.

 

Advertisement

PAP Life: Pana starsi synowie, Piotr i Wojciech, zostali muzykami. Stworzyliście nawet razem zespół „Cugowscy”, ale w pewnym momencie postanowiliście zakończyć wspólne granie. Dlaczego?

Krzysztof Cugowski: Graliśmy razem trzy lata, a wszyscy zakładaliśmy, że to będzie trwać krócej. Przyszedł czas, że trzeba było to skończyć. Choćby z tego względu, że oni, także ze względu na wiek, są w zupełnie innym punkcie kariery niż ja.

 

PAP Life: Od pięciu lat występuje pan z Zespołem Mistrzów, w którym też są młodzi muzycy.

Krzysztof Cugowski: Zespół Mistrzów byli moim wymarzonym zespołem. Moim zdaniem to są najwybitniejsi muzycy w Polsce, zarówno jazzowi, jak i rockowi. Zaproponowałem im współpracę i ku mojej radości zgodzili się. Gra nam się fantastycznie, bo szczęśliwym trafem oprócz tego, że są wybitnymi muzykami, to są też fajnymi ludźmi, a to nie jest bez znaczenia. Uważam, że praca z ludźmi, z którymi nie ma się serdecznego kontaktu, jest nieszczęściem i udręką. A my z Zespołem Mistrzów wyznajemy te same wartości w muzyce, ale też jesteśmy bardzo zaprzyjaźnieni prywatnie.

 

Advertisement

PAP Life: Kiedyś muzycy, zwłaszcza rockowi, prawdziwą zabawę zaczynali dopiero po koncertach, czego znakiem jest słynne hasło „sex, drugs, rock and roll”. A jak jest dziś?

Krzysztof Cugowski: Moi koledzy nie imprezują z różnych powodów. Ja tego nie robię od dawna, bo nie mam na to ani siły, ani ochoty. Wszystkie rzeczy atrakcyjne z wiekiem przemijają. U mnie ta chęć i entuzjazm do imprezowania bardzo zmalały. Mam swoje lata i tego nie zmienię. Chociaż przyznaję, że to, iż cały czas pracuję z młodymi ludźmi, że jestem aktywny, sprawia, że trochę próbuję oszukać naturę. Nie wiem, czy mi się to uda, ale jeszcze się staram. (PAP Life)

 

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

 

Advertisement

Krzysztof Cugowski – współzałożyciel i wokalista legendarnego zespołu rockowego „Budka Suflera”. Nagrał z nim 12 albumów studyjnych, m.in. „Nic nie boli tak jak życie” (sprzedaż ponad milion egzemplarzy). Nagrywał także albumy solowe, współpracował z Rayem Wilsonem, Garym Brookerem i Garou. W latach 2014-2017 razem z synami Piotrem i Wojciechem Cugowskimi występował w zespole „Cugowscy”. Od pięciu lat koncertuje z Zespołem Mistrzów.

Continue Reading
Advertisement
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Kultura

Bajm i Smolasty – takich tłumów jeszcze nie było…

Published

on

By

fot. Krzysztof Dęga

Piątkowy koncert Smolastego i Bajmu przyciągnął na Stadion Powiatowy  w Pile tysiące ludzi. Sam dojazd na miejsce koncertu był prawdziwym problemem. Korki zaczynały się już m.in. na Zamościu przy ul. Okólnej.

Nic jednak dziwnego, bo to właśnie Smolasty jest w tej chwili na topie list przebojów, a po jego notowania po wspólnej piosence z Dodą “Nim zajdzie słońce” jeszcze bardziej poszybowały w górę. Z kolei Beata Kozidrak i Bajm to już klasyka polskiej muzyki rozrywkowej. Wylansowała wiele ponadczasowych przebojów i większość ich zaśpiewała także w Pile.

Choć pogoda nie dopisała i od czasu do czasu padał deszcz, to publiczność z pewnością nie żałowała.

A jak Wam się spodobał koncert Smolastego i Bajmu?

Advertisement

Continue Reading

Kultura

50 lat temu zaczęły się zdjęcia do “Czterdziestolatka”

Published

on

By

fot. PAP

W marcu 1974 r. zaczęły się zdjęcia do “Czterdziestolatka”, “W PRL uznawano komedię za gorszy gatunek. Dlatego część krytyków pisała o serialu źle. A przecież trudniej rozśmieszyć widza niż go wzruszyć” – powiedziała odtwórczyni roli Jagody Karwowskiej, obecnie wykładowczyni UW dr Mirella Olczyk-Kurkowska.

“Serial +Czterdziestolatek+ składać się ma – w pierwszym rzucie – z siedmiu godzinnych odcinków filmowych kręconych w sposób wykorzystujący specyfikę telewizyjną, a więc inaczej niż w filmie operujący komentarzem i dialogiem (…) co w sumie powinno dać rys obcy filmowi, a bliski telewizji. Chodzi o serię rozrywkową (…) jednakże z pewnym dystansem, bez oczywistości, z próbami przewrotności i paradoksu” – czytamy w datowanym na 1973 r. konspekcie scenariusza serialu autorstwa Jerzego Gruzy i Krzysztofa T. Toeplitza.

 

“Główną osią serii są postacie bohaterów – ludzi, którzy ukończyli lat czterdzieści (…)- wiek ten jest wiekiem, w którym jedynie od decyzji samych czterdziestolatków zależy, czy są młodzi, czy już dojrzali i stateczni. Jest to wiek, w którym człowiek jest jeszcze w pełni sił, zdolny do idealizmu, bezinteresowności, a także skłonny ulegać najrozmaitszym pokusom i atrakcjom życia, a równocześnie jest już głęboko pogrążony w koniecznościach, obligacjach i obciążeniach” zarówno życia społecznego jak i osobistego” – w ten sposób scenarzyści pisali o “+satyrycznie zobaczonym+ konflikcie pomiędzy +chcieć+ a +móc+”.

Advertisement

 

“Idealista, pozbawiony sprytu, trochę fajtłapa, uczciwy i naiwny marzyciel. Śmieszność +Czterdziestolatka+ polegała na tym, że wszystkie zalecenia +odgórne+, nawet te absurdalne i propagandowe, traktował serio i próbował je realizować. Dlatego nieuchronnie wpadał na minę prawdziwego życia” – mówił o swoim bohaterze Gruza w 1993 r. przy okazji realizacji sequelu “Czterdziestolatek – 20 lat później”. “Staraliśmy się, wraz z Krzysztofem Toeplitzem, nasycić scenariusz masą charakterystycznych epizodów, konkretów i szczegółów wziętych z tzw. życia. Na 300 stronach maszynopisu stworzyliśmy 145 postaci. Gdzie jeszcze znaleźć można taką galerię postaw i typów zachowań charakterystycznych dla naszych czasów?” – wspominał.

 

Zdjęcia do pierwszego odcinka rozpoczęły się na przełomie marca i kwietnia 1974 r. w Warszawie: na budowie oddanej do użytku kilka miesięcy później Trasy Łazienkowskiej, przy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego na ul. Hożej 56 oraz w bloku przy Pańskiej 61. 16 maja 1975 r. o godzinie 21.35 Telewizja Polska wyświetliła w Programie I pierwszy pilotażowy odcinek serialu.

Advertisement

 

– Jerzy Gruza stworzył serial, który pokazywał nie tylko gierkowską epokę – czas budowy Dworca Centralnego, Trasy Łazienkowskiej i osiedla Ursynów, życie w mieszaniu M-3, ale także mnóstwo ponadczasowych obserwacji. Socjologiczny aspekt serialu jest wartością dodaną. Widzimy więc międzyludzkie relacje w szkole, pracy i w bloku, mentalność i obyczaje Polaków połowy lat 70. – powiedział PAP Adam Wyżyński, filmoznawca i kierownik biblioteki Filmoteki Narodowej–Instytutu Audiowizualnego FINA.

“Scenarzyści potrafili z jednej strony umiejętnie przedstawić swoje wnikliwe obserwacje społeczne, a z drugiej – stworzyć przekonujący i według niektórych wpisujący się w założenia ówczesnej propagandy sukcesu, obraz kraju, w którym zaczyna dominować nowoczesność, a procesy społeczne idą w dobrym kierunku, choć nie wszystko jest idealne. Ludzie utożsamiali się z bohaterami, bo na ekranie widzieli własne problemy, aspiracje i marzenia. Dziś możemy wczuć się w tamte czasy, zrozumieć sposób myślenia i na tym polega siła serialu” – wyjaśnił.

 

-Niektórzy, zwłaszcza po 1980 r. zarzucali, że film wpisuje się w propagandę sukcesu epoki Gierka, jednak Gruza pokazywał z pewną, także głębszą dozą satyry liczne absurdy i nie poruszał kwestii politycznych – dodał.

 

Advertisement

Główną rolę reżyser powierzył Andrzejowi Kopiczyńskiemu. “Miał niesamowite poczucie humoru, także na swój temat, co jest bardzo ważne. Nie bał się ośmieszenia, czy sytuacji, w której pokazuje się jako fajtłapa. Starał się swoją uczciwą pracą pomagać ekipie filmowej” – wspominał reżyser. Wiek urodzonego 15 kwietnia 1934 r. aktora zgadzał się z wiekiem tytułowego bohatera.

 

Po pierwszej serii (1974-75) powstały kolejne odcinki. Telewidzowie przyjęli “Czterdziestolatka” pozytywnie. Gruza wspominał jednak, że do telewizji docierały listy “obrażonych” m.in. przedstawicieli służby zdrowia urażonych sceną, w której lekarz Karol Stelmach kupuje alkohol dla Karwowskiego.

 

Advertisement

“Lekarz płaci w kasie, skinieniem głowy dziękując kupującym, którzy go przepuścili poza kolejką, następnie (…) szybko opuszcza sklep, wsiada do karetki. Pojazd znów rusza na sygnale. – Dostał pan? – pyta Wacek, kierowca. – Armeński – odpowiada lekarz. – Ee, perfuma – krzywi się Wacek – nie ma jak żyto. – Ale żyta na prezent nie wypada. – Imieniny? – Nie. Rocznica. Przyjaciel kończy czterdzieści lat” – czytamy w scenariuszu pierwszego odcinka “Toast czyli bliżej niż dalej”. Scena otwierała cały serial.

 

Doktor Stelmach był nie tylko przyjacielem rodziny, ale i “głosem rozsądku”, który pomagał Karwowskiemu i jego rodzinie w zrozumieniu problemów współczesnego świata i podpowiadał, jak je rozwikłać… lub pogodzić się z nimi. Z kolei technik Maliniak Roman (Roman Kłosowski) to osoba, która w miejscu pracy przysparzała Karwowskiemu wielu problemów, z zawałem serca włącznie.

 

Advertisement

-Poza odtwórcami głównych ról, do epizodów Gruza zaprosił najwybitniejszych polskich aktorów m.in. Kazimierza Rudzkiego, Edwarda Dziewońskiego, Jana Kobuszewskiego, Alinę Janowską, Wiesława Gołasa czy Władysława Hańczę. Ponad dwadzieścia razy na planie serialu, niemal w każdym z 21 odcinków pojawiła się Irena Kwiatkowska, tworząc niezapomnianą kreację Kobiety Pracującej. Siłą +Czterdziestolatka+ są również dialogi, w znacznej mierze – autentyczne, zasłyszane przez scenarzystów. To dzięki nim postacie głównych bohaterów przetrwały w naszej pamięci – wyjaśnił Wyżynski, przypominając, że zapowiedzią serialu była komedia +Dzięcioł+ (1971) dość chłodno przyjęta przez krytyków.

“Można w niej znaleźć pewne wątki kontynuowane i rozbudowane w serialu” – przypomniał.

W epizodach pojawiali się m.in. Jerzy Dobrowolski, Stefan Friedmann, Zdzisław Maklakiewicz, Jan Pietrzak i Stanisław Tym. Kwestia Ireny Kwiatkowskiej “jestem kobietą pracującą, żadnej pracy się nie boję!” trafiła do codziennego języka.

 

Równolegle do serialu, jesienią 1975 r. Gruza zrealizował fabularną komedię “Motylem jestem czyli romans 40-latka” z Ireną Jarocką w roli piosenkarki Orskiej. Premiera filmu odbyła się 10 września 1976 r.

Advertisement

 

“+Czterdziestolatek+ obronił się mimo upływu 50 lat i będzie się bronił przez wiele następnych lat, bo scenariusz Gruzy i Toeplitza dotyczy ponadczasowych problemów, a teksty dialogów – są tekstami doskonałymi, które chwytają codzienne śmiesznostki i jeszcze długo będą bawiły” – powiedziała PAP odtwórczyni roli Jagody Karwowskiej, a dziś wykładowczyni w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego dr Mirella Olczyk-Kurkowska.

 

Na plan trafiła latem 1976 r. gdy Gruza zrealizował już 14 odcinków. “W +Życiu Warszawy+ przeczytałam ogłoszenie o naborze na aktorkę dziecięcą, następczynię Grażyny Woźniak. Wtedy nikt nie nazywał tego castingiem, tylko zdjęciami próbnymi. W wytwórni filmowej przy Chełmskiej stał tłum dziewczyn. Wizualnie nie pasowałam do tej roli – byłam 12 cm wyższa od scenariuszowej Jagody. Na długim korytarzu drugi reżyser ustawił nas w rzędzie pod ścianą i wskazywał palcem. Po kilku etapach eliminacji pozostało dziesięć kandydatek. Każda z nas została ucharakteryzowana na serialową bohaterkę i miała odegrać odrębną scenkę. Miałam zagrać córkę reżysera i przekonać go jako tatę do czegoś. Widocznie namówiłam go skutecznie i zagrałam w ostatnich siedmiu odcinkach” – wskazała.

 

Advertisement

Debiutowała w scenie prywatki, którą Jagoda urządziła pod nieobecność rodziców w 15. odcinku “Kosztowny drobiazg czyli rewizyta”. “Marek – czyli Piotrek Kąkolewski – próbował przez telefon poskarżyć się rodzicom przebywającym na przyjęciu u dyrektora Powroźnego, że starsza siostra urządza bigbitową balangę+, +prywatkę+ jak wówczas mówiono, grają na cały regulator, a on na poniedziałek musi nauczyć się geografii” – wspomina.

 

“My nic nie robimy! Przyszła do mnie koleżanka z kolegą i uczymy się… To na górze grają!” – zapewniała serialową “matkę”.

 

Advertisement

“Na planie panowała świetna atmosfera. Każdy wiedział, co ma do wykonania, nie było nerwowo jak, to często się zdarza wśród filmowców. Mieliśmy bardzo dobre relacje z reżyserem i dorosłymi aktorami i aktorkami, które później przełożyły się na przyjaźń z moją filmową +mamą+, Anną Seniuk, która trwa do dziś. Do dziś do mnie mówi +córeczko+, a ja do niej zwracam się +mamusiu+” – dodała Olczyk-Kurkowska.

 

-Do dziś utrzymuję kontakt z Anną Seniuk. Mówi do mnie +synku+. Zawsze była przemiła i pomagała nam – powiedział PAP inżynier architekt Piotr Kąkolewski, który w latach 1974-77 we wszystkich odcinkach serialu zagrał Marka Karwowskiego.

Tuż przed rozpoczęciem zdjęć do serialu zagrał dwie role w telewizyjnym spektaklu “Niemcy” Leona Kruczkowskiego w reżyserii Jana Świderskiego. Na jego potrzeby obcięto mu włosy. Gruza był zaskoczony, bo w latach 70. większość nastolatków nosiła dłuższe włosy.

 

“Znaleziono kogoś, kto szybko wykonałby dla mnie perukę. Musiałem ją nosić już w każdym z odcinków +Czterdziestolatka+. Był to duży dyskomfort. Jupitery oświetlające plan niesamowicie grzały, było naprawdę gorąco, więc przy każdej nadażającej się okazji ściągałem ją. Początkowo pomagała mi ją zakładać charakteryzatorka, później nakładałem ją samodzielnie” – wyjaśnił Kąkolewski, dodając, że “reżyser dał mu dużą swobodę i mógł samodzielnie +podkręcać+ niektóre sceny według własnego uznania”.

Advertisement

 

“W mieszkaniu przy Pańskiej nakręcono tylko nieliczne sceny. 95 proc. serialu filmowano w atelier przy wytwórni +Czołówka+ na ul. Wałbrzyskiej. W serialowym wnętrzu były meble i ściany, ale brakowało sufitu – łatwiej było filmować i doświetlać plan od góry. W autentycznym bloku kręcono głównie sceny na klatce schodowej, w windzie lub przed budynkiem” – przypomniała Olczyk-Kurkowska.

 

Podkreśliła, że “reżyser pozwalał wszystkim, także nam, niezawodowym aktorom wiele swobody w kreowaniu swojej roli, pozwalał aktorom na realizację własnych pomysłów. Sam także potrafił wydobyć komizm z każdej niemal sytuacji”. Dodała, że przed kamerą zachowywała się “intuicyjnie, bez instruowania i ustawiania”.

 

Advertisement

“W PRL uznawano komedię za gorszy gatunek filmowy, mniej godny i niedoskonały. Dlatego część krytyków pisała o Gruzie i jego serialu źle. Zapomnieli o zasadzie, że trudniej rozśmieszyć widza niż go wzruszyć i do komedii potrzeba więcej talentu niż do dramatu. W +Czterdziestolatku+ nie ma przegadanych scen” – dodała.

 

“Grę w serialu wspominam jako miłą przygodę. To były wakacje od szkoły. Serial do dziś cieszy się ogromną popularnością i do dziś otrzymuję prośby o podpisanie zdjęć. Nie zawsze mam czas i możliwość i wtedy mam wyrzuty sumienia. Niedawno przyszedł do mnie listonosz z innego rewiru, którego pasją jest zbieranie autografów” – powiedział Kąkolewski.

 

“Jerzy Gruza udowodnił, że był wybitnym reżyserem, może nawet zbyt niedocenionym. Miał satyryczne, nieco zdystansowane spojrzenie na rzeczywistość. +Czterdziestolatek+ jest jednym z najlepszych polskich seriali, który po upływie kilkudziesięciu lat nie utracił swoich walorów” – ocenił Wyżyński.

 

Advertisement

Ostatnie odcinki serialu emitowano od 19 lutego 1978 r. Przez ponad 45 lat serial był wielokrotnie powtarzany. 4 grudnia 1993 r. TVP rozpoczęła emisję 15-odcinkowego serialu “Czterdziestolatek – dwadzieścia lat później”, jednak perypetie inż. Karwowskiej w realiach III RP nie zdobyły popularności prequelu z lat 70. (PAP)

Continue Reading

Advertisement
Advertisement