Connect with us

Lifestyle

Polski boysband posądzany o plagiat utworu grupy One Direction

Published

on

Muzycy zespołu Felivers byli bardzo zaskoczeni komentarzami, które sugerowały, że ich debiutancki singiel „Razem!” jest łudząco podobny do przeboju grupy One Direction. Tłumaczą, że sami pisali tekst, a muzyka powstawała w studio wraz z ówczesnym producentem. W tamtym momencie żaden z nich nie widział podobieństwa do innej piosenki. Członkowie boysbandu podkreślają, że mimo całego zamieszania kawałek bardzo przypadł do gustu ich fanom.

– Zostaliśmy posądzeni przez wielu ludzi o plagiat piosenki „What Makes You Beautiful” zespołu One Direction. A chodzi o nasz debiutancki singiel „Razem!”. Tekst napisaliśmy sami, a kompozycja była razem z naszymi producentami. Siedzieliśmy w studio, wpadła nam piosenka, zrobiliśmy nasz debiutancki singiel i byliśmy nim zajarani. Aczkolwiek jeżeli faktycznie jakieś podobieństwo zaszło, to wyszło to zupełnie przez przypadek – mówi agencji Newseria Lifestyle, Piotr Zborowski, wokalista Felivers.

– Żaden z nas nie czuł tego podobieństwa do jakiejkolwiek innej piosenki – mówi Piotr Cody Dąbrowski, gitarzysta Felivers.

Zdaniem członków zespołu Felivers zarzuty mogły mieć zalążek nie tyle w warstwie muzycznej utworów, ile w wizerunkowym podobieństwie obu zespołów.

Advertisement

– Myślę głównie, że było to podobieństwo obrazkowe, wizualne. Pięciu chłopaków, którzy są podobni do One Direction, wakacyjny teledysk, wesoła piosenka, dużo uśmiechów i myślę, że po prostu ludziom było najłatwiej to wszystko przybliżyć do One Direction. Przez to te negatywne komentarze – mówi Miłosz Fergiński, gitarzysta Felivers.

– Po prostu bardzo na skróty ludzie poszli i najłatwiej było skojarzyć nas z One Direction – mówi Piotr Zborowski.

Muzycy przyznają jednak, że od pewnego czasu pracują już z innym producentem.

– Na całe szczęście sprawa zakończyła się jedynie na nieprzychylnych nam komentarzach, drugi utwór wyszedł już bez żadnych zarzutów. Już nikt nie napisał, że to jest jakikolwiek plagiat, więc na całe szczęście żadnych roszczeń sądowych ani prawnych wobec nas nie było. Jednak pomimo nieprzychylnych komentarzy piosenka się naprawdę podoba i jest to jeden z naszych takich zespołowych hitów na pewno – mówi Piotr Zborowski.

Advertisement

– A tak poza tym gramy piosenkę na koncertach, ludzie się przy niej bawią, teledysk fajnie hula w internecie, jesteśmy zadowoleni – mówi Miłosz Fergiński, gitarzysta Felivers.

Członkowie boysbandu podkreślają, że z uwagą obserwują to, co dzieje się na światowym rynku muzycznym, inspiracji szukają u najlepszych, ale nie chcą być kalką jakiejś innej grupy. Tworzą autorskie kawałki, mają swój styl, starają się być oryginalni i chcą się wyróżniać na tle innych rodzimych zespołów.

– Na pewno inspirujemy się zagranicznymi zespołami, mamy tutaj kilka jakichś. Każdy z nas w sumie interesuje się inną muzyką, każdy ma jakiś tam swój styl, na co dzień każdy słucha czegoś innego i każdy wnosi w tę naszą muzykę coś od siebie, coś takiego. Po prostu każdy dokłada taką jedną cegiełkę. I w sumie razem komponujemy coś, staramy się też coś zrobić takiego, czego jeszcze nie ma, żeby to było też oryginalne, nasze i żebyśmy po prostu to czuli – mówi Wojciech Fortuna, perkusista Felivers.

– W trakcie tworzenia płyty robiliśmy różne inne projekty z innymi artystami i też tak jakby z tych projektów zaciągnęliśmy jakieś różne pomysły i wrzuciliśmy to po prostu do naszych piosenek. I myślę, że fajnie to jakoś wyszło – mówi Piotr Cody Dąbrowski.

Advertisement

Muzycy podkreślają, że w tej chwili największą inspiracją na rynku muzycznym jest dla nich 5 Second of Summer – australijski zespół grający muzykę pop, punk/pop rock.

– Oni są niesamowici. Robią teraz rzeczy naprawdę światowe z Chainsmokersami czy ich teraz teledyski, to jest bardzo fajna rzecz. Na pewno bierzemy inspirację od nich – Konrad Jażdżyk, basista Felivers.

Zespół Felivers powstał pod koniec 2016 roku i cieszy się coraz większą popularnością. Boysband z Sochaczewa właśnie wydał swój debiutancki album. Krążek zawiera 10 piosenek utrzymanych w klimacie pop-rocka.

– Każdy z nas ma swój ulubiony kawałek, ale wszyscy jesteśmy zgodni w tym, że ten styl, który teraz kreujemy, to jest to, co czujemy. I ta płyta jest właśnie jedną wielką mieszanką, bo trochę eksperymentowaliśmy i jest dużo ciekawych rzeczy, jest dużo energii, jest też trochę sentymentalnych bardziej utworów, wszystko możemy na niej zobaczyć i usłyszeć – mówi Konrad Jażdżyk.

Advertisement

– Wszystko jest bardzo melodyjne i takie, żeby jak najbardziej wpadało w ucho, myślę, że to jest najważniejsze – mówi Piotr Zborowski.

– Na koncerty też przygotowaliśmy totalnie inne aranżacje, żeby zaciekawić naszych słuchaczy czymś innym – mówi Piotr Cody Dąbrowski.

– Zachęcamy oczywiście do przyjścia na koncerty, bo będzie to całkowicie inna bajka – mówi Piotr Zborowski.

Młodzi artyści zachęcają również do zakupienia płyty, bo album zawiera wiele niespodzianek, nie tylko muzycznych.

Advertisement

– Wszystkie teksty są napisane odręcznie przez naszego rysownika, więc nie tylko, jeżeli chodzi o muzykę, bo muzyka to wiadomo, że bardzo dużo pracy było włożone, lecz także od strony graficznej płyta jest dopracowana. Myślę, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik – mówi Piotr Zborowski.

Muzycy tłumaczą też, że nazwa Felivers powstała z połączenia dwóch słów, które idealnie ich definiują: „fellows” i „believers”, co oznacza po prostu: „faceci wierzący w sukces”.

Advertisement
Continue Reading
Advertisement
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Lifestyle

Zobacz kto dostał Oscara 2024

Published

on

By

fot. PAP

“Oppenheimer” Christophera Nolana otrzymał w nocy z niedzieli na poniedziałek siedem Oscarów, m.in. za najlepszy film i reżyserię. Dwie nagrody przypadły brytyjsko-polsko-amerykańskiej koprodukcji “Strefa interesów” Jonathana Glazera. Poruszającym momentem gali było przyznanie statuetki za dokument “20 dniom w Mariupolu” Mstyslava Chernova.

Jednym z najbardziej poruszających momentów 96. gali oscarowej było przyznanie statuetki za najlepszy dokument twórcom “20 dni w Mariupolu”. “To pierwszy Oscar w historii Ukrainy” – zwrócił uwagę reżyser i scenarzysta Mstyslav Chernov. “Jestem zaszczycony, ale zapewne będę pierwszym reżyserem stojącym na tej scenie, który powie, że chciałby nigdy nie nakręcić tego filmu. Chciałbym, żeby Rosja nigdy nie zaatakowała Ukrainy i nie okupowała naszych miast. Oddałbym całe to uznanie, jakiego doświadczam, byleby Rosja nie zabijała dziesiątek tysięcy Ukraińców. Chcę, żeby uwolnili wszystkich zakładników, żołnierzy broniących swego kraju oraz cywili siedzących w więzieniach. Ale nie zmienię historii. Nie zmienię przeszłości” – zaznaczył. I zwrócił się do zebranych:

-Jesteście najbardziej utalentowanymi ludźmi na świecie. Możecie zadbać o to, żeby historię opowiadano jak należy i prawda zwyciężyła. I żeby mieszkańcy Mariupolu i ci, co oddali swe życie, nigdy nie zostali zapomnieni. Bo kino tworzy wspomnienia, a wspomnienia tworzą historię – zakończył słowami, które będą cytowane długo po tym, jak opadnie blichtr oscarowej nocy.

 

Zgodnie z przewidywaniami krytyków najwięcej nagród trafiło do “Oppenheimera” Christophera Nolana. Opowieść o “ojcu bomby atomowej”, fizyku Robercie Oppenheimerze doceniono siedmioma statuetkami, w tym za najlepszy film i reżyserię. “Tylu ludzi wyniosło mnie na te szczyty, na tę scenę” – zaczął Nolan, dziękując współtwórcom obrazu. “Nie ma słów, by opisać waszą pracę. Podróż z kinem trwa dopiero sto lat. Ale wiele dla mnie znaczy, że mogę być istotną częścią tej podróży” – zapewnił.

Advertisement

 

Tytułowa rola w jego filmie zapewniła Oscara Cillianowi Murphy’emu, który od momentu ogłoszenia nominacji był jedynym faworytem. “To była wspaniała podróż. Przez ostatnich dwadzieścia lat nie doświadczyłem czegoś podobnego” – stwierdził aktor. “Jestem dziś bardzo dumnym Irlandczykiem” – podkreślił i zadedykował Oscara “tym, którzy walczą o pokój na całym świecie”.

 

Niespodzianką nie była także nagroda za najlepszą rolę drugoplanową dla Roberta Downeya Jr. “Dziękuję mojemu okropnemu dzieciństwu i Akademii. W tej kolejności” – podkreślił aktor, dla którego jest to pierwszy Oscar w karierze. “Dziękuję mojemu weterynarzowi, czyli mojej żonie Susan. Znalazła mnie, kiedy byłem zagubionym zwierzątkiem i sprawiła, że wróciłem do życia. Potrzebowałem tej pracy bardziej niż ona mnie. Wiedział o tym Chris Nolan” – mówił Downey Jr., kłaniając się całej obsadzie “Oppenheimera”. “Oppenheimer” triumfował ponadto w kategoriach najlepsza muzyka (Ludwig Göransson), zdjęcia (Hoyte Van Hoytema) i montaż (Jennifer Lame).

Advertisement

 

Cztery statuetki – dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej (Emma Stone), za kostiumy (Holly Waddington), scenografię (James Price i Shona Heath) oraz charakteryzację i fryzury (Nadia Stacey, Mark Coulier i Josh Weston) – przypadły “Biednym istotom” Yorgosa Lanthimosa.

Zrealizowana w koprodukcji brytyjsko-polsko-amerykańskiej “Strefa interesów” Jonathana Glazera pięć nominacji zamieniła na dwie statuetki – za najlepszy dźwięk (Tarn Willers i Johnnie Burn) oraz pełnometrażowy film międzynarodowy. Reżyser zaczął przemowę od podziękowań dla producentów, w tym Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, oraz Muzeum w Auschwitz za to, że okazało zaufanie ekipie. “+Strefa interesów+ pokazuje, dokąd prowadzi dehumanizacja i jak przeszłość odbija się w teraźniejszości” – wskazywał twórca. “Trwają okupacje, konflikty, ginie w nich tylu niewinnych ludzi – w Izraelu, w Gazie. To wszystko są ofiary tej właśnie dehumanizacji. Jak postawić temu opór?” – pytał Glazer.

 

Advertisement

W kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa bezkonkurencyjna okazała się Da’Vine Joy Randolph. Aktorka wystąpiła u boku również nominowanego Paula Giamattiego w “Przesileniu zimowym” Alexandra Payne’a. Zagrała kucharkę, która zostaje na święta Bożego Narodzenia w ekskluzywnej szkole dla chłopców – kobietę, która wciąż opłakuje zmarłego na wojnie syna i próbuje ułożyć sobie życie na nowo.

 

Publiczność w Los Angeles zgotowała Randolph długą stojącą owację. “To takie dobre uczucie” – mówiła wzruszona aktorka, odbierając nagrodę.

-Nie sądziłam, że tak się potoczy moja kariera. Zaczynałam jako piosenkarka i matka powiedziała mi, żebym szła do teatru, bo to coś dla mnie. Dziękuję matce i wszystkim, których spotkałam na swojej drodze. Od zawsze chciałam być inna, a teraz zrozumiałam, że wystarczy być sobą. Byłam jedyną czarną dziewczyną w klasie i dlatego dziękuję osobie, która powiedziała, że mam w sobie to coś. Dzięki tobie mogłam iść swoją ścieżką – dodała, nie powstrzymując łez.

 

Advertisement

Za najlepszy scenariusz adaptowany Amerykańska Akademia Filmowa wyróżniła Corda Jeffersona za “Amerykańską fikcję”. W kategorii scenariusz oryginalny uhonorowano Justine Triet i Arthura Harariego za “Anatomię upadku”. “Ta nagroda pozwoli mi lepiej przetrwać kryzys wieku średniego” – żartowała francuska reżyserka, wspominając trudne początki pracy nad filmem, które przypadły na czas pandemicznego lockdownu. “Anatomia upadku” – nieoczywisty dramat sądowy i historia kryzysu małżeńskiego zarazem – jest jednym z najczęściej wyróżnianych obrazów ostatnich miesięcy. W maju zdobyła canneńską Złotą Palmę.

 

Najlepszym krótkometrażowym dokumentem został “Ostatni warsztat” Bena Proudfoota i Krisa Bowersa.

 

Advertisement

Statuetkę za najlepszy pełnometrażowy film animowany przyznano “Chłopcu i czapli” Hayao Miyazakiego, a za krótkometrażowy film animowany – “War Is Over! Inspired by the Music of John and Yoko” Dave’a Mullinsa i Brada Bookera. Oscar za efekty specjalne powędrował do Takashiego Yamazakiego, Kiyoko Shibuyi, Masakiego Takahashiego i Tatsujiego Nojimy (“Godzilla Minus One“).

 

Najlepszym krótkometrażowym filmem aktorskim okrzyknięto “Zdumiewającą historię Henry’ego Sugara” Wesa Andersona, a najlepszą piosenką – “What Was I Made For?” Billie Eilish i Finneasa O’Connella z filmu “Barbie”.

 

Advertisement

Tradycyjnie w trakcie uroczystości wspominano ludzi kina, którzy odeszli w ciągu ostatnich miesięcy, wśród nich Robbiego Robertsona, Williama Friedkina, Jane Birkin, Matthew Perry’ego, Johna Baileya, Tinę Turner, Normana Jewisona, Ryuichiego Sakamoto, Toma Wilkinsona, Piper Laurie, Richarda Roundtree i Ryana O’Neala. (PAP)

Continue Reading

Lifestyle

Andrzej Seweryn i Dawid Ogrodnik – sekrety aktorskiego duetu z trylogii „Rojst”

Published

on

By

fot. PAP

Między nimi jest 40 lat różnicy wieku, ale obaj są zaliczani do najlepszych polskich aktorów. W trylogii „Rojsta” wcielili w role dwóch dziennikarzy: starszego, już trochę wypalonego i młodego, ambitnego, próbującego robić karierę w gazecie. Stworzyli postaci, które pokochali widzowie „Rojsta”. Andrzej Seweryn i Dawid Ogrodnik w rozmowie dla PAP Life opowiadają, dlaczego przyjęli propozycje Jana Holoubka, żeby zagrać w jego serialu, czego się o sobie nawzajem nauczyli i dlaczego żałują się, że “Rojst” się skończył.

 

Trzecią i ostatnią cześć „Rojsta” – „Rojst Millenium” można oglądać od 28 lutego na Netfliksie.

PAP Life: Co takiego zaciekawiło was w scenariuszu „Rojsta”, że kilka lat temu zdecydowaliście się zagrać w serialu, który reżyserował debiutant?

Advertisement

 

 

Andrzej Seweryn: Mnie uwiodła rola Witolda Wanycza. W pierwszej serii postać Wanycza jest młodsza niż ja i to też mi sprawiło przyjemność. Widziałem w tym szansę na pokazanie innej mojej aktorskiej twarzy niż dotąd znana. I byłem oczarowany osobą reżysera, Jana Holoubka, którego znałem z filmu, który nakręcił – rozmowy Tadeusza Konwickiego z Gustawem Holoubkiem („Słońce i cień”, 2007 – red.). Te dwie osoby były bardzo ważne w moim życiu – aktorskim, obywatelskim, moralnym i ten film bardzo mi się podobał.

 

Advertisement

 

Dawid Ogrodnik: Bardzo dobrze pamiętam moje pierwsze spotkanie z Jankiem przy pizzy na Mokotowie, kiedy przyniósł mi scenariusz i prosił, żebym go chociaż przeczytał. Oczywiście teraz żartuję. Wszystko, co potem się wydarzyło, przerosło moje najśmielsze oczekiwania, więc dziś trudno mi powiedzieć, czy na początku urzekł mnie scenariusz, ponieważ tak naprawdę był to etap pracy nad nim. Janek był bardzo otwarty na różne pomysły. Chciał, żeby zwracać mu uwagę na to, co jest do poprawienia, czy widzę jakieś luki, co bym chciał wprowadzić. Natomiast nie ukrywam, że podczas tego pierwszego spotkania byłem zachwycony jego osobowością, inteligencją, sposobem opowiadania, w jaki sposób chciałby otworzyć tę historię, montować struktury filmu, napięcia. W „Rojście” bardzo mi się podobał swoisty rodzaj niepisanego paktu między starszym, już trochę wypalonym zawodowo dziennikarzem, a młodym, ambitnym, próbującym robić karierę w gazecie. Ta relacja wydawała mi się szalenie intrygująca, sam mam bardzo duży szacunek do starszych osób i lubię z nimi przebywać, korzystać z ich mądrości. Kiedy potem dowiedziałem się, że tego starszego będzie grał Andrzej Seweryn, bardzo się ucieszyłem. Pamiętam, jak oszalałem z radości, gdy Andrzej pierwszy raz w serialu założył adidasy. Powiedziałem wtedy do Janka: „Zostawcie te adidasy! Zobacz, jak Andrzej kombinuje, szuka jak my wszyscy – może tak, może inaczej”.

 

 

Advertisement

PAP Life: Redaktor Wanycz, który planuje wyjazd na Zachód, chodzi ubrany w charakterystycznej, militarnej kurtce. W prowincjalnym miasteczku sprawia wrażenie outsidera.

 

 

A.S.: To amerykańska kurtka wojskowa, z naszywkami US Army, którą nosiłem w latach 60., 70., nawet 80. w Paryżu. W Polsce, w środowisku artystycznym była bardzo modna, ale w Paryżu nosić kurtkę amerykańskiego żołnierza w kręgach teatralnych czy filmowych, które były trochę antyamerykańskie, pacyfistyczne, to był skandal. Nie pamiętam, czyj to był pomysł z tą kurtką, ale naprawdę to tworzyło rolę. Albo fryzura Dawida Ogrodnika w „Rojście”. To jest rozkoszne, jak to buduje postać Zarzyckiego.

Advertisement

 

 

PAP Life: To niesamowite, że ubranie, buty, fryzura sprawiają, że aktor zaczyna inaczej się poruszać, inaczej mówić.

 

Advertisement

 

D.O.: Nawet teraz, jak o tym opowiadam, wszystkie włosy na rękach mi stoją. Kiedy Andrzej założył te adidasy, to było coś niezwykłego – spojrzałem na niego, jak on się zaczął poruszać, jak zaczął szybciej w tych butach chodzić. Pomyślałem wtedy, że wygląda tak, jakby był moim 40-letnim kumplem. Po prostu Andrzej był fascynujący, magnetyczny, jakiś taki bardzo precyzyjny, chociaż jest aktorem bardzo precyzyjnym. Ale przez te adidasy zyskał coś więcej. Chciałem z nim przebywać, chciałem z nim dialogować, chciałem improwizować.

 

 

Advertisement

A.S.: To jest bardzo ciekawe, co teraz mówi Dawid. Dlatego że oczywiście widziałem wcześniejsze jego prace na ekranie. Zawsze podkreślam mój podziw i adorację dla niego, ale nie wiedziałem, jakim jest kolegą na planie. I być może taki szczegół, o którym wspomina Dawid, spowodował, że między nami naprawdę nie było relacji, której podstawą była różnica wieku. Myśmy po prostu byli partnerami dla siebie, żartowali, kpili, proponowali, wykonywali – jak trzeba było, nawet 10 razy, szanowali wzajemnie swoją wrażliwość.

 

 

PAP Life: Witold Wanycz jest mentorem dla Piotra Zarzyckiego, ale też się od niego uczy. Jeden dla drugiego jest inspiracją. W relacji między wami jest podobnie?

Advertisement

 

 

D.O.: Kiedyś Andrzej powiedział, że uczymy się od siebie i byłbym hipokrytą, gdybym temu zaprzeczył. Myślę, że wspólnie dawaliśmy z siebie więcej niż mogliśmy dać z osobna. To zabawne, ale wiem, że ludzie za nami tęsknią. To znaczy tęsknią za Piotrem Zarzyckim i Wanyczem, bo przecież nie znają nas prywatnie. Ale w zbiorowej świadomości widza przez ten serial staliśmy się duetem nierozdzielnym. Nie postrzegam siebie w tym serialu przez pryzmat mojej roli, tylko poprzez naszą współpracę. To też jest dla mnie coś nowego, co mi się pierwszy raz w życiu wydarzyło.

 

Advertisement

 

PAP Life: Czy w duecie weszliście na wyższy poziom aktorstwa?

 

 

Advertisement

A.S.: Kto wie, czy nie jest coś takiego? Pamiętam, że przy „Ostatniej rodzinie” szanowano rolę Dawida, szanowano rolę Oli Koniecznej, szanowano moją, ale Onet przyznał również nagrodę całej trójce. Moim zdaniem był to dowód zrozumienia naszej pracy, ponieważ każdy z nas wpływa na partnera. I to w tamtym przypadku było oczywiste, więc jestem przekonany, że w „Rojście” jest tak samo.

 

 

PAP Life: Dawidzie, przed wejściem na plan „Rojsta” odbyłeś staż w redakcji dziennika „Rzeczpospolita”. To był twój pomysł?

Advertisement

 

 

D.O.: Powiedziałem Jankowi (Holoubkowi), że po prostu muszę dowiedzieć się, jak kiedyś wyglądała praca dziennikarza. Miałem świadomość, że czasy się zmieniły i współczesne dziennikarstwo wygląda zupełnie inaczej, a ja chciałem oddać ducha tamtych czasów. W „Rzeczpospolitej” wtedy jeszcze pracowali dziennikarze, którzy pamiętali realia z lat 80. Była m.in. 80-letnia dziennikarka, która pracowała jeszcze w starym stylu. Kiedyś inni dziennikarze zawołali mnie: „Zobacz, ona wycina, przekłada i nakleja na kartkę i robi okładkę, która dziś powstaje komputerowo. Ale ona robi to tak, jak dawniej”. To odkrywanie przeszłości krok po kroku miało niesłychany urok, zakochałem się w tym. Natomiast w drugiej serii „Rojsta”, kiedy przewodziłem redakcji, zobaczyłem, jak ciężko jest wpływać na innych, wymagać od nich, motywować. To w ogóle jest temat dzisiejszych czasów: jak to robić, żeby z jednej strony było to skuteczne, a z drugiej nie było opresyjne. Przyznam, że tego nie wiem, bo na przykład mnie od małego motywowała twarda ręka. Nie mówię, że ona była mobbingująca, absolutnie nie o to chodzi. Tylko jednak, jak ktoś twardo stawiał mi wymagania, mówił: „Będzie tak albo tak. Jeżeli nadal będziesz to źle robił, to żegnamy się z pracą”. To wtedy rozumiałem słowo „odpowiedzialność”, które dzisiaj moim zdaniem bardzo straciło na wartości. Czyli wiedziałem, że jak nie będę ćwiczył, to nie osiągnę sukcesu, jak się nie przygotuję, to nie dostanę się do szkoły. Rozumiałem, że to zależy ode mnie.

 

Advertisement

 

PAP Life: Czy zawód dziennikarza ma coś wspólnego z zawodem aktora?

 

 

Advertisement

D.O.: Trochę tak. Jeżeli chce się te zawody rzetelnie wykonywać, ważny jest proces researchu, dowiadywania się, poszukiwania, podchodzenie z pokorą do tematu, którego się nie zna. Myślę, że gdybym nie był aktorem, to spokojnie mógłbym rozważyć zawód dziennikarza. Szperanie sprawia mi chyba największą satysfakcję, chociaż ostatnio też pisanie. Myślę, że dziennikarz i aktor mają ten element rozwoju, który mnie interesuje.

 

 

A.S.: Kiedy tak słucham Dawida i obserwuję świat, to chyba rzeczywiście bardzo bym chciał być dziennikarzem. Musiałbym tylko pracować nad wykształceniem, ale to fantastyczna praca. Przecież wy jesteście władzą. Po 15 października umieściłem na swoim Instagramie podziękowanie dla wszystkich polskich dziennikarzy, którzy walczyli, nie poddawali się. Niektórzy w imię prawdy naprawdę cierpieli. Proszę pomyśleć o dziennikarzach z tych prowincjonalnych gazet, którym przez ostatnie osiem lat naprawdę nie było łatwo.

Advertisement

 

 

D.O.: Jest jeszcze takie dziennikarstwo, jakie na przykład robi Wojtek Bojanowski (autor reportaży i filmów dokumentalnych, zajmuje się tematyką zagraniczną i dziennikarstwem śledczym – red.), którego szalenie podziwiam za odwagę. Chciałem to wspomnieć, żeby oddać takim dziennikarzom szacunek.

 

Advertisement

 

PAP Life: Trylogia „Rojst” to podróż w czasie przez lata 60., 80., 90., kończąc na millenium. Czym dla was była ta podróż?

 

 

Advertisement

A.S.: Oczywiście wiązała się z różnymi osobistymi wspomnieniami. Ale przychodzi mi jeszcze jedna refleksja. Wszyscy młodzi zawsze myślą, że czas się nie liczy, życie do nich należy, że trzeba tu i teraz. Czas się bardzo liczy. Myślę, że im wcześniej młodzi będą wiedzieli o tym, że przemijają, tym lepiej dla nich. Wszystko przemija i czas płynie równo dla wszystkich. To jest sprawiedliwe. Tak jak i śmierć jest sprawiedliwa. Po prostu nie da się jej uniknąć.

 

 

D.O.: My, jako aktorzy jesteśmy zapraszani do różnych podróży: do czasu wojny, PRL -u i tak dalej. Bardzo mocno uzmysłowił mi to film „Na Zachodzie bez zmian”. Mogą się zmieniać okoliczności, kolory, barwy, przedmioty i tak dalej. Ale my to odbieramy przez człowieka. Ten dialog z drugą osobą jest tym, co jest najistotniejsze w naszym zawodzie.

Advertisement

 

 

A.S.: To, co mówisz, jest mi bardzo bliskie. Teraz nie chcę nowego tematu wywoływać, ale jednak staje przed nami sprawa sztucznej inteligencji. Uczestniczyłem kiedyś w takiej debacie na ten temat i profesor, która się tym zajmuje, mówi: „Spotkałam się ostatnio z moim awatarem w Amsterdamie”. Rozumiecie?

 

Advertisement

 

D.O.: Ale z drugiej strony są takie wystąpienia, jak Helen Mirren przy odbieraniu nagrody za całokształt, że żadna sztuczna inteligencja ci takiej przemowy nie napisze. Nawet jakby to było najwspanialej napisane. Sztuczna inteligencja nie przeżyje życia. Ale nie wiem, czy ci tego życia kiedyś nie zabierze.

 

 

Advertisement

PAP Life: Wracając do „Rojsta”. Jaką wartością była dla was ta przygoda filmowa?

 

 

D.O.: Była życiem. Byłbym ignorantem, gdybym wymienił tak naprawdę kogokolwiek czy cokolwiek. Dlatego jest mi ciężko to zostawiać, bo uzmysłowiłem sobie, że to jest koniec. Zamknął się ten etap we mnie i już bardzo za nim tęsknię, szanuję i doceniam. Ta praca połączyła nas na wiele lat. Kiedy kończyła się pierwsza czy druga seria, myślałem: „Dobra, ale już Bajon (Kasper Bajon, współscenarzysta – red.) pisze z Jankiem kolejną część, miną dwa, trzy lata i znowu będziemy na tej samej fali. A teraz jadę samochodem i myślę: „Nie ma tej fali, to już jest brzeg”.

Advertisement

 

 

A.S.: To jest mi bardzo bliskie. Wiem, że to koniec, ale chciałbym, żeby jeszcze trwało. Druga sprawa: ten serial wprowadził mnie intensywniej w świat seriali. „Rojst” był ważny w mojej drodze artystycznej. A trzecia rzecz, uzmysłowił mi, w jakim sam jestem wieku sam i że o tym wszystkim już myślę jak o dalekiej przeszłości. A czwarta – najważniejsza – już tęsknię za Dawidem. I teraz właśnie deklaruję, że chciałbym się z nim ponownie spotkać na planie, i szukać, kombinować, znów coś wymyślać. (PAP Life)

 

Advertisement

 

Rozmawiała Iza Komendołowicz

 

 

Advertisement

ikl/ag/

 

 

Andrzej Seweryn uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich aktorów dramatycznych, reżyser teatralny, od 2011 dyrektor naczelny Teatru Polskiego w Warszawie. Debiutował w 1968 roku w teatrze, wystąpił w wielu filmach Andrzeja Wajdy („Ziemia obiecana”, „Dyrygent”, „Pan Tadeusz”, „Zemsta”), grał także m.in. u Agnieszki Holland, Stevena Spielberga, Jerzego Hoffmana i Jacka Bromskiego. W 1980 roku wyjechał do Francji, gdzie pozostał w związku z wprowadzeniem stanu wojennego, zaangażowany jako trzeci cudzoziemiec w historii teatru francuskiego do jednego z najbardziej prestiżowych teatrów na świecie Comedie-Francaise, gdzie stworzył wiele wybitnych kreacji. Na stałe do Polski powrócił w 2010 roku. Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień.

Advertisement

 

 

Dawid Ogrodnik – urodził się w 1986 roku w Wągrowcu, ukończył krakowską PWST w 2012 roku. Dwukrotny laureat nagrody za główną rolę męską na Festiwalu w Gdyni („Cicha noc”, „Ikar. Legenda Mietka Kosza”) i dwukrotny laureat za drugoplanową rolę męską („Jesteś Bogiem”, „Obietnica”), oraz dwukrotny laureat Polskiej Nagrody Filmowej „Orzeł” i Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego. Niezapomniane kreacje stworzył w filmach „Chce się żyć”, „Ostatnia rodzina”, „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” i „Johnny”.

Advertisement
Continue Reading

Advertisement
Advertisement